poniedziałek, 2 lipca 2007

Mieszkając w domku jednorodzinnym


Robimy remont dwóch pokoi w domku jednorodzinnym w pobliżu ul. Kawaleryjskiej. Pełni on funkcję hotelu dla zagranicznych bazarowiczów, choć jak się dowiedziałem w książce telefonicznej jest inforamcja o wyrobie zniczy. Jest parę minut przed 9.00. Gospodarze siedzą przy plastikowym stoliku. Dziś trochę wcześniej - mówi kolega witając się. No tak, już czas - ripostuje mężczyzna w średnim wieku, szczupły, łysy, opalony. Po przebraniu się dostajemy kawę. To miłe.
Kiedy wychodziliśmy na przerwę gospodarz coś majstrował w garażu. Moją uwagę zwróciły rzędy butelek po piwie. Panował generalny porządek.
Wczesne popołudnie. Na północy zauważyliśmy łunę smolistego dymu. Podobno paliły się baraki. Wyszliśmy na balkon i zadzieraliśmy głowy, żeby zobaczyć źródło dymu. Bez rezultatu. Za to w odsłoniętej na słońce części balkonu znaleźliśmy wzrokiem córkę gospodarzy domu. Wdzięcznie rozłożona na fotelu opalała się. Dzień dobry - przywitała się grzecznie. Nie wyglądała na speszoną naszą obecnością. Jak się dowiedziałem potem jest studentką I roku marketingu i zarządzania na politechnice. W ogródku sąsiadów podobny widok odpoczywających. Sjesta.
Czas leniwie się toczył. Lecz nie dla nas. Po południu dostaliśmy drugą kawę. Przechodząc korytarzem w kieunku łazienki widziałem męźczyznę z synem siedzących przy komuterze. Podobno to ich tradycyjne zajęcie. Około 4-tej pojawił się dźwięk telewizora. Wydało mi się, że chodzi o seriale. Było coraz ciężej pracować. Mój szef podjął decyzję, wychodzimy o 6tej.
Przebrani w wyjściowe ubranie schodzimy w kierunku wyjścia. Nagle dobiega do nas głos gospodarza. Jakaś ekipa ma przyjść na chwilę i przyciąć rury. Wszystko w porządku. Prawie. Mężczyzna chodzi jednak niepewnym krokiem, Zaczepił się o kartony i ledwie się nie wywalił. Spoglądałem na tą scenę zza pleców szefa. To on zwrócił mi uwagę na zachowanie właściciela mieszkania.
Konkluzja: na budowie zawsze musi być ktoś pijany.

Brak komentarzy: