niedziela, 11 marca 2012

Pewnego razu w Anatolii

Film w każdym wymiarze wybitny. Jest obrazem dokumentującym wydarzenia, próbą uchwycenia maksimum fenomenów. Kamera obserwuje ludzi, obiekty, przedmioty, dźwięki.
Z obserwacji powstaje historia ludzi zaangażowanych w odszukanie miejsca zbrodni i ciała zamordowanego.
W treści odnajdziemy opowieść o wiejskiej wspólnocie. Autor umieścił w nim spotkanie miejskiej policji i prokuratora z przewodniczącym wiejskiej gminy w taki sposób by dać uchwycić spotkanie dwóch zależnych, oddalających się od siebie, choć niezupełnie odrębnych, światów. Łączność między światami widać w zrelacjonowanej przez policjanta scenie, w której morderca (temat wizji lokalnej jest osią opowieści filmu) prosi reprezentanta władzy, aby zaopiekował się jego synem, gdy sam zostanie skazany i uwięziony. Więź staje się niejednoznaczna kiedy rozemocjonowany śledczy bije mordercę w czasie wizji lokalnej, kiedy nazywa go bestią za skrępowanie sznurem ciała zamodowane.
Relacja między śledczym a mordercą staje się opowieścią o moralności. Moralności mordercy, przyznającego się do winy, poddającego się państwowemu wymiarowi sprawiedliwości, wymiarowi sprawiedliwości syna i milczącej kary kochanki, której męża zabił. Moralności śledczego: funkcjonariusza, któremu zależy na szybkim i bezkonfliktowym zakończeniu jasnej w wymowie sprawy karnej; człowieka pełnego współczucia do ciała zamordowanego, które uwalniając od duszy należy traktować z szacunkiem.
Odnajdziemy w filmie rozmowy "o niczym". Śledzimy wyznanie winy prokuratora przed lekarzem: dezawuowanie przyczyn śmierci żony prokuratora jest pokazaniem niedostatków wyobrażeń o winie w świecie tradycyjnym w zetknięciu się z pozytywistycznym światem nauki.
Dwie i pół godziny znakomitego kina.