wtorek, 27 lipca 2010

XX Nocny Bieg Powstania Warszawskiego

Sobota, 20.45, ul. Konwiktorska. Wystartowało ponad 4 tyś. uczestników. Mniej więcej po połowie na 5 i 10 km.

Między budynkami zacisznie, powietrze niekiedy "stało". Na Wybrzeżu Gdańskim porywy bocznego wiatru.

Mój prawdziwy debiut: 55:37 brutto i 54:07 netto, w statystyce 1291 miejsce na 10 km. Bez specjalnego wysiłku, choć szybki drugi zbieg ul. Karową sprawił, że po 7 km już nie podniosłem tempa, poza ostatnimi 200 m, choć i tu zryw był nieco przedwczesny.
Zapewne mogłem biec szybciej, lecz bałem się zmęczenia. Dzięki takiemu unikowi wbiegłem na metę bez grymasu zmęczenia.

czwartek, 15 lipca 2010

"Statek błaznów" w Wierszalinie

Wspaniały, poruszający spektakl! Bardzo sugestywna gra aktorów, znakomicie współgrająca scenografia i efekty.
Poczułem się potraktowany poważnie przez autorów scenariusza i aktorów sztuki.

Rzecz dotyczy podróży grupy ludzi do mitycznej krainy szczęśliwości. Wojaż jest okazją do odwiedzenia (poznania) ludzkich przywar: chciwości, próżności czy, chyba najważniejszej dla autora wymagającej ofiar, krwiożerczości - wszystkie w kontekście z epoki.

Jest to okazja do refleksji nad godnością ludzką i tradycyjnym postrzeganiem relacji między Stwórcą a jego dziełem. Po raz kolejny paradygmat o podobieństwie (Rdz 1,26) budzi niepokój Adama i Ewy.

Scenariusz "Statka błaznów" powstał na podstawie XV-wiecznej sztuki niemieckiej Sebastiana Brandta, będącej satyrą na ówczesne stosunki społeczne.

Gorąco polecam!!!

poniedziałek, 12 lipca 2010

Houellebecq o cywilizacji przyjemności

Książka informacyjna, z misją i... wypada nie dodawać innych epitetów, szczególnie obyczajowych, które padają w zdawkowych 
wymianach opinii w kwestii czytać czy nie czytać.
Polska komentatorka podsumowuje treść książki stwierdzeniem, że jest to obraz zachodnioeuropejskiej cywilizacji przyjemności. Adam Szostkiewicz zwraca uwagę na aspekt etyczny, zawierając go w pytaniu o granice ludzkich działań w ramach przysługującej człowiekowi wolności. Gdzie indziej wymiar cywilizacyjny ustępuje odwołaniu do odbioru indywidualnego - tam praca Houellebecqa jest szokowaniem wrażliwości czytelnika, jest też działaniem moralizującym przez odwołanie się do negatywnych obrazów.
Jest to nie tylko obraz, ile diagnoza. Francuzka Valérie, dobrze opłacany pracownik sieci biur podróży, a prywatnie partnerka głównego bohatera - 40-letniego zblazowanego urzędnika w departamencie kultury, wygłasza znaczący sąd o ludziach Europy zachodniej: „To nie ja jestem dziwna, ale otaczający mnie świat. Czy na prawdę masz ochotę kupić sobie kabriolet ferrari? Weekendowy dom w Deauville, który i tak zostanie okradziony? Czy chcesz pracować 90 godzin tygodniowo do 60-tki? Połowę pensji przeznaczać na podatki, by sfinansować operacje wojskowe w Kosowie albo jakieś plany ratowania slumsów?”(s. 325-326) Autor podkreśla ukierunkowanie na konsumowanie dóbr materialnych, innymi słowy brak celu życiowego tych, którzy bogacą się. Dodajmy, że Houellebecq każe nam patrzeć oczami pracownika sektora turystycznego i turysty zachodnioeuropejskiego. Przed oczami czytelnika autor prezentuje wybory turystów - ludzi, którzy decydują na co wydać zarobione pieniądze. 
Wkładając w usta francuskiego 40-latka opinie przekonuje, że jedyną siłą napędzającą biura podróży jest seks-turystyka. Uzasadnieniem powodzenia azjatyckich wojaży jest kryzys relacji damsko-męskich. W zapracowanej i wyalienowanej Europie żadna płeć nie jest zdolna zaspokoić własnych nieredukowalnych potrzeb ciała. Wyjazdy do Tajlandii nie są godne potępienia, one pełnią funkcję wentyla bezpieczeństwa dla obydwu płci. 
Korzystanie z dobrodziejstw tzw. tajlandzkiego „stanu natury” nie jest rozwiązaniem problemu, poprzez uzupełnienie się : Europejczyków potrzebujących bliskości i ciepła i ubogich Tajlandczyków otrzymujących w zamian wsparcie finansowe. Trzecim komponentem są radykałowie, którzy nie tyle nie widzą problemu seksualności Europejczyków, ile ich obecność traktują jako formę ekspansji i zła moralnego. W ataku terrorystycznym ginie Valérie, wraz z nią dziesiątki turystów i Tajlandczyków. Jej partner, Michel, pozostaje sam przeżywając zdruzgotane plany wspólnego zamieszkania.  Trauma każe mu wrócić do Tajlandii i umrzeć tam tak, jak powinien umrzeć przedstawiciel kultury skazanej na wymarcie: na hotelowym łóżku, w osamotnieniu, ale i w przekonaniu słuszności czynu i zgodnie z mottem: „Wszystko może nas spotkać w życiu, przede wszystkim zaś nic”.
Opis życia seksualnego jest zatem ważnym elementem narracji w „Platformie” Houellebecqa. Nie powinien szokować, a jeśli tak się dzieje, to może być to tylko objaw postawy purytańskiej, pewnego wycofania obyczajowego, zdiagnozowanego przez Michela Foucaulta jako cecha kultury europejskiej od XIX wieku. W tym kontekście zwraca uwagę użyte słownictwo opisujące miejsca związane z organami płciowymi i czynnościami wykonywanymi w czasie aktu. Tłumacz musiał dokonać odpowiednich wyborów, a wydaje się, że było to zadanie trudne ponieważ zakładam, że bieżący zasób terminologii jest różny dla obydwu języków. Brandzlować, pakować kutasa do cipki, opróżniać jądra, członek, cipka, poznać narządy płciowe, pieścić pośladki, piersi, stanął mi, posługiwać się cipką, trzepać konia, łechtaczka, żołądź, kutas wbija się, wkładać kutasa, pochwa, wziąć penis, wejść w nią, objąć jaja, wzgórek łonowy, orgazm, wytrysk, położyć twarz na jej seksie, zaciskać brzegi pochwy na [męskim] seksie, łechtaczka, wysunąć się z niej, lizać go, wytrysnąć do niej - wydają się odnosić do różnych rejestrów i pochodzić z różnych zasobów. Mamy porównania - najbardziej obrazowe - jak opisu ruchu fizycznego czy podobieństwo do innych przedmiotów poruszających się. Można dopatrzeć się związków z medycyną, czyli terminologii naukowej, technicznej. Przykuwają uwagę słowa brandzlować i seks - to ostatnie jako określenie męskiego i żeńskiego narządu płciowego. Pierwsze wydaje się pochodzić z rejestru potocznego, powstałego przez porównanie i podobieństwo - sugeruje być może ruch frędzla, ruchomej końcówki. Seks jest kalką z języka francuskiego, bardzo rzadką w języku polskim, w języku francuskim odnotowywaną od XIII wieku, lecz sporadycznie przed XIX wiekiem. W efekcie podział na słownictwo fachowe i potoczne mówi nam o pewnej niekonsekwencji, a na pewno o przynajmniej dwóch wzorcach, jednym bardziej emocjonalnym, drugim zupełnie pozbawionym emocji, a obydwu w pewnym stopniu stabuizowanych, o czym świadczy choćby powód popularności książki - tekst z tzw. scenami. 
Wszystko może nas spotkać w życiu, przede wszystkim zaś nic” - świadczy o diagnozie nieodwracalnego upadku świata Europy Zachodniej. Czy diagnoza ma być terapią wstrząsową dla czytelnika? Optymiści napisaliby, że i owszem, pesymiści, że to tylko opis stanu rzeczy. Wypada jednak zwrócić uwagę na jednostkowy charakter odniesienia opisu. W innych rejonach Europy taka diagnoza zapewne nie powstałaby, apokaliptyczny ton miałby zapewne inne podłoże, np. wynik wyborów prezydenckich, albo w ogóle nie powstałby, zwłaszcza wśród tych, którzy uważają, że silna władza jest w stanie zagwarantować pokój. 

Rosyjskie dary, czyli "Pandrioszka"

Krystyna Kurczab-Redlich opublikowała serię przenikliwych reportaży, opisujących życie Rosjan w Moskwie lat 90. i Czeczenów w czasie tlącego się konfliktu z państwem rosyjskim. Wszystkie opinie są udokumentowane własnymi obserwacjami lub danymi zebranymi przez agendy organizacji broniących praw człowieka. 
Jaką Rosję widzi reporterka? Widzi ludzi życzliwych, gościnnych, ale w swej postawie zdystansowanych do osiągnięć kultury zachodu. Obserwuje wykształcone sprzątaczki i mamki, penetruje tłumy podążające do dziesiątek teatrów moskiewskich. Ów tłum jest przekonany o wyjątkowości Rosji - zna zasady demokracji, ale wie, że zdies po drugomu. Magiczne zdies po drugomu jest kluczem do zrozumienia mentalności rosyjskiej definiowanej w relacji obywatela z państwem. Krystyna Kurczab-Redlich przedstawia szereg scenek dowodzących wszechwładzy państwa i poddaństwa obywateli. Jako obcokrajowiec widzi więcej niż zwykły Rosjanin. Odnotowuje absurdy życia codziennego i niedogodności jakie zwykł znosić obywatel w kontakcie z władzą, np. poniżanie, czy strukturalny brak toalet dla petentów w urzędach, ciągłe kontrole, np. na dworcach przy zakupie biletów do podróży za granicę, przy wymianie dolarów. W codziennych czynnościach Rosjanin jest obarczony dziedziczną bezradnością, zniechęceniem do sfery publicznej, tam gdzie nie ma kontroli państwa stosuje bierny opór. Stąd dystans do kultury zachodniej. 
Władza państwowa jest wszechmocna, niepodważalna. Dba, aby obywatele żyli w ciągłym zagrożeniu, zależy jej na udowodnieniu, że jednostka nie jest w stanie sama funkcjonować. Bezpieczeństwo równa się posłuszeństwu, a to oznacza składanie codziennej daniny z własnych praw. Jako obserwator przestrzegania praw człowieka Krystyna Kurczab-Redlich zwraca uwagę na sposób traktowania podejrzanych o przestępstwo i więźniów. Nieprzestrzeganie konstytucji, tortury jako metoda uzyskiwania przyznania się do winy są nagminne. Świadomość ich stosowania i nierespektowania prawa kardynalnego budzi strach. O to przecież chodzi, no bo przecież zdies po drugomu.
Jaką Czeczenię widzi reporterka? Pozostawioną samą sobie, zniszczoną, wymordowaną. Postrzega Czeczenów jako dbających o higienę i czystość, co w czasie wojny jest niemal niemożliwe do osiągnięcia. Dbających o pamięć jednostki, w przeciwieństwie do okupacyjnych wojsk rosyjskich traktujących żołnierza jako mięso armatnie, a zwłoki zmarłych jako problem i przedmiot. Widzi społeczeństwo czeczeńskie zhierarchizowane, w którym kobieta ma niewielkie prawa, bo jak nazwać obyczaj, który mówi, że kobieta nie może usiąść w obecności mężczyzny, że jako żona musi zwracać się do krewnych mężna per pan i być mu poddana. 
Krystyna Kurczab-Redlich widzi konflikt rosyjsko-czeczeński jako niekończące się łamanie praw człowieka i praw międzynarodowych przez Rosjan. Opisuje liczne prowokacje mające na celu usprawiedliwienie działań wojennych, poróżnienie Czeczeńców w oczach Rosjan, przedstawienie ich jako terrorystów, wspieranych przez sojuszników muzułmańskich. Widzi hipokryzję władz świata zachodniego nie stawiających na równi ludobójstwa serbskiego i rosyjskiego. Zwraca wreszcie uwagę na okrutne traktowanie porwanych Czeczeńców przez wojska rosyjskie: porywanych na wymianę, dla okupu. Przytacza za raportami organizacji obrony praw człowieka okropne opisy traktowania zatrzymanych. 
„Pandrioszka” jest drugą po relacji z podróży do Rosji Antoniego Słonimskiego książką, która bezstronnie pokazuje codzienność mieszkańców Rosji i ich relacje z władzą. Niewątpliwie należy ją uznać za lekturę kanoniczną. 

piątek, 2 lipca 2010

O co biega Haruki Murakamiemu...

Spotkanie z pisarzem, który biega i pisze... dzięki bieganiu. 
Uznałem, że książka jest przegadana. Miałem wrażenie, że zostałem zaproszony na kawę z człowiekiem, który musi się wygadać. Byłem tym, który nie o wszystkim chce słuchać.
Spodziewałem się więcej informacji technicznych na temat biegania, a przynajmniej romantycznej opowieści o pokonywaniu samego siebie, czego miarą miałoby być stopniowe poprawianie rekordów. Naiwność debiutanta. 
Wypada pokornie przystać na banał, że Murakami pisze o swoim życiu. Bieganie to metafora podróży w czasie. Pokazuje, że życie biegacza, albo to zapisywane z pozycji biegacza, jest ciekawe. Nie tylko dlatego, że pozwala na poznawanie świata w czasie startów, i ludzi, niezwykle przychylnie nastawionych do biegaczt. Bieganie nadaje życiu rytm. W książce Murakamiego dopatruję się zatem pochwały rytmizacji życia, powtarzalności, której szczytem było zwracanie uwagi na  znajomych nieznajomych, widywanych zawsze o tej samej porze w tym samym miejscu. Rytm biegacza to swoista medytacja: daje zdrowie i przygotowuje do długotrwałego wysiłku, także intelektualnego.
Bieganie to dialog z własnym organizmem. O szczegółach tej, nieco dziwnej, relacji dowiedziałem się niedawno - w rozmowie z 70-latkami na starcie biegu. Z perspektywy biegacza organizm jest widziany ambiwalentnie. Z jednej strony jako oszukujący strachem leniuszek, z drugiej jako ktoś dysponujący zaskakującymi możliwościami, kogo należy przysposobić do wykonywania trudnych zadań. Nagrodą ma być zdziwienie, że jednak to możliwe. Murakami patrzy na ciało biegacza z perspektywy longue duree - 23 lat, by pokazać jak uczył się pokory przyjmowania darów starzenia się. Należy optymistycznie powiedzieć, że biegacz starzeje się inaczej, wolniej, może bardziej świadomie. 
Dlatego książka Murakamiego jest przewodnikiem. Nie czytając innych zaryzykowałbym hipotezę, że to jest to co stanowi o sukcesie jego pisarstwa. Może warto zweryfikować hipotezę?