środa, 27 października 2010

40 minut na południe od Łysej Polany

Leży na południowy wschód od Tatr. W niezbyt mglisty poranek i słoneczny dzień doskonale widać stamtąd łańcuch najwyższych gór. Prowadzi stamtąd jedna z trzech dróg. Wraz z pozostałymi dwiema zbiegają się na podłużnym placu. Jedna z nich przecina go obniżając znacząco połowę przestrzeni. Po jej obu stronach miejsce dla zatrzymujących się autobusów. Na wzniesieniu stoi kościół, obok zapewne plebania. Wszystkie wyglądają na XIX-wieczne, solidne. 

Przyzwyczajonym brakuje równych, odmierzonych polbrukiem przestrzeni. Jest nierówny beton, oddzielony gdzieniegdzie od jezdni generującym przekleństwa obcych przechodniów rowem. Na pewno nikt do niego nie wpadł, w przeciwnym razie nie byłoby go. 

Wzdłuż uliczek ciągną się murowane domy, kamieniczki. Nierówne - niektóre zadbanie, inne eksploatowane do ruiny, jeszcze inne osiągnęły stan wiecznego spokoju, co oznacza pustą przestrzeń między domami.

Z zachodu na wschód płynie rzeczka. Niepozorna, lecz nie na tyle by ją ktokolwiek mógł zasypać. Widać przerzucone przez nie małe mostki, metalowe, każdy inny. Wzdłuż rzeczki ubite drogi nagle kończące się przed bramą wjazdową na posesję. Jedna z nich odchodząca od centralnego placu prowadzi do remizy strażackiej. Nieopodal, także przy rzeczce wysuwa się przed szereg fasada ewangelickiego kościoła z 1784 roku. Z niewielkich drzwi wejściowych odpadają warstwy farby. 

Fot. JM








Fot. JM
Jedna z bocznych uliczek, na południowo-wschodniej stronie prowadzi do nowej dzielnicy. Składają się na nią nowe domy, o jasnych, pomarańczowych fasadach. Tu i ówdzie ogrodzenia, za nimi samochody, w oknach żaluzje, na podwórzach niewidoczne, szczekające psy. 

O 7 rano dzieci wychodzą do szkoły, niektóre odprowadzane przez mamy, romskie przez ojców. Za nimi przemykają kobiety do sklepów, ubrane na roboczo, w jakichś dresach, na nogach niemal w papuciach. Ledwie ciągną nogi w przerwanym półśnie. Jedynie samochody mkną regularnie i dość szybko. Życia nie widać, nawet po północno-zachodniej stronie, gdzie, na uboczu stoi skupisko pstrokatych, z odpadającym tynkiem domów romskich. Tam też szczekają psy. Niekiedy pojawia się na pofalowanym horyzoncie sylwetka, najczęściej kobieca, przesuwająca się w kierunku centrum, zapewne do sklepu. 

Tylko w jednym miejscu tablica z informacją o (z)realizowanym projekcie unijnym. W głębi skład materiałów budowlanych, wokół którego szwendają się jacyś ludzie, a obok nich żwawiej psy.

Po południu odzywają się głośniki porozwieszane po słupach: to podobno pozostałość po poprzednim ustroju. Teraz podawana jest przez nie treść reklam. Można dowiedzieć się ile kosztuje aktualnie kilogram cukru. 

Kiedy zapada ciemność, wraz z nią milkną i tak rzadkie odgłosy życia. Nie ma otwartych kawiarni, sklepy zamykane są około 18. Jesteśmy poza sezonem. 

Na południe, za wzgórzem, zupełnie niewidoczny z centrum kompleks sanatoryjnych budynków i basenów z wodami geotermalnymi. Wchodzi się do niego z ubitej drogi. Po raz drugi może razić brak polbruku. Wśród klientów, ok. 1/4 to Polacy. Wszystkie grupy wiekowe są reprezentowane. Obsługa znudzona, ale na miejscu. Młodzi ratownicy odrabiają prace domowe z angielskiego. Starsze panie wycierają podłogi w szatniach, po szwendających się kuracjuszach. Codzienność. 

Codzienność Vrbova...?

czwartek, 21 października 2010

Mikołaj II - próba oceny

Jan Sobczak, emerytowany profesor Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, uchodzi za jednego z najlepszych polskich znawców Rosji przełomu XIX i XX wieku, drugiej epoki mikołajewskiej. Poświęcił temu władcy wiele prac, które składały się na obszerny projekt kilkutomowej biografii cara. Projektu nie ukończył - ukazał się I i II tom. By, jak sam stwierdza, ubiec innych historyków, badacz zdecydował się na wydanie całości biografii syna Aleksandra III (Bellona, 2008).
Ponad 500-stronicowa praca dostarcza szczegółowych informacji z dzieciństwa i młodości Mikołaja II. Mniej więcej od połowy, tj. od momentu wstąpienia na tron, według chronologii politycznej, Jan Sobczak więcej wagi poświęca uwarunkowaniom decyzji politycznych władcy. Opisuje jego współpracowników, ich projekty, cele polityki zagranicznej, strukturę zmieniającej się władzy od samodzierżawia do projektu monarchii parlamentarnej. Wprowadza opisy wydarzeń, jak choćby relację z tragicznego wypadku w czasie festynu, wydanego na cześć nowego monarchy, które uzasadniają formułowane wcześniej oceny władcy. W efekcie otrzymujemy opisany klarownym językiem opis działania państwa i mechanizmów 
W przeciwieństwie do działalności instytucji państwowych, podstawa źródłowa do charakterystyki cara nie jest zbyt obszerna. Stanowi ją dość oszczędny w opiniach dziennik cara. Więcej wnoszą jego odręczne notatki na marginesach opiniowanych projektów oraz korespondencja z matką, cesarzem Niemiec Wilhelmem II, bratem Jerzym. Ciekawe, choć niezbyt częste, są wspomnienia dyplomatów i wyższych urzędników. Godne odnotowania są zbiory zdjęć rodziny carskiej.
Nie ma jednoznacznej oceny Mikołaja II, choć stanowisko Jana Sobczaka wyraźnie mieści się w opozycji do surowych ocen historiografów komunistycznych, podkreślających z jednej strony nieudolność władcy, a z drugiej mściwość i skłonność do przelewania krwi. 
Postać cara tworzy złożony obraz. W ślad za niewyróżniającą się sylwetką szedł, zdaniem autora, nienarzucający się charakter monarchy: pozbawiony gwałtownych emocji, stonowany w zachowaniu, skoncentrowany na życiu rodzinnym. Wykazywał sporą tężyznę fizyczną. Nie chorował. Ale z drugiej strony, mamy do czynienia z anachronicznymi, konserwatywnymi zachowaniami. W działaniach politycznych, car był przywiązany do tradycyjnych wartości monarchistycznych, zdeterminowany w obronie swoich nieograniczonych uprawnień, czuły na punkcie etykiety. 
Mikołaj II był dobrze wykształcony - jak Franciszek Józef, znakomicie mówił po angielsku i francusku. Okazało się jednak, że wykształcenie i pokrewieństwo z cesarskimi rodzinami Europy nie wystarczało do zapewnienia trwałości rządów, a szerzej do podejmowania trafnych decyzji politycznych. Zabrakło ich w doborze współpracowników w kluczowych dla państwa momentach, wojny rosyjsko-japońskiej, rewolucji 1905 roku i w 1915 roku, kiedy zdecydował się na objęcie dowództwa głównego armii, której klęski w ocenie ekspertów miały być decydującym powodem abdykacji złożonej 5 marca 1917 roku. Jan Sobczak odmawia przypisywanej mu słabości do alkoholu, uległości wobec Georgija Rasputina, nie polemizuje za to z negatywnym obrazem Alix, żony cara, księżniczki heskiej i krewnej królowej Wiktorii. 
Być może kluczowy do poznania osobowości cara był moment abdykacji. Zdaniem wielu zbyt pochopny, podyktowany zmęczeniem, może bezradnością, prawdopodobnie poddaniem się naciskom ze strony przedstawicieli Dumy. W jednej chwili moc tradycji władzy carskiej przestała znaczyć. Wydaje się - na podstawie dość szczegółowych opisów - że Mikołaj II, nie wahał się z podjęciem decyzji, nawet co do propozycji przekazania tronu Michałowi kosztem syna Aleksego (chorego na hemofilię). Zdaje się dominować domatorski i prorodzinny rys charakteru Mikołaja Romanowa. Nie mniej ważne są okoliczności - trzeci rok wojny, niepowodzenia i osamotnienie wszechwładcy. Wreszcie dodać należy męczący i beznadziejny upór, być może wynikający z jakże anachronicznego przekonania o niepodważalności i wieczności władzy carskiej, który długo uniemożliwiał przekazanie odpowiedzialności rządu przed Dumą, a nie jedynie przez monarchą. 
Postać cara jawi się uwikłana w ideologiczne gry XX-wiecznych systemów: od obrazoburczego komunistycznego po ikonodulski powrót do kultu cara, nie bez kontrowersji ze strony jego rozgałęzionej rodziny. Obraz polskiego historyka jest faktograficznie szczegółowy. Wydaje się, że celem autora było wypełnienie luki informacyjnej. Być może dlatego mniej wyraziście zarysowana została ocena Mikołaja II. W obliczu bogactwa faktograficznego brak jednoznaczności nie musi być jednak wadą. 
Tomas Babington Macaulay napisał w 1843 roku w Szkicach historycznych, że wszystkie biografie są fałszywe, bowiem oparte są na bezkrytycznym podziwie wobec osoby opisywanej. Zdaniem Jana Sobczaka biografia pióra Polaka broni się przed tak sformułowanym zarzutem, bowiem jego zdaniem Polacy nie mają za co idealizować cara. Z pewnością, lecz czy Mikołajowi II przyznano należne miejsce w historii lokalnej, np. takiej Białowieży? Należałoby również w to wątpić. Można zaryzykować twierdzenie, że brak pałacu carskiego w Białowieży i historii jego właścicieli w historii lokalnej poważnie zubaża wizerunek miejscowości. A warto wrócić choćby do, może jedynie zbyt nostalgicznej, biograficznej relacji końca carskiej Białowieży opisanej przez syna oficera armii carskiej Igora Newerlego w pierwszym rozdziale wspomnień  Zostało z uczty Bogów

wtorek, 12 października 2010

I Hajnowska Dwunastka

Piękna jesienna pogoda, jesiony, dęby, świerki, graby, sosny i 44 uczestników I Hajnowskiej Dwunastki.
Trasa prowadziła leśnymi drogami, miejscami ze sporymi koleinami, pod koniec lekki podbieg i odcinek piaszczysty.

Na starcie znów szybko, potem na szczęście wyrównałem tempo i dalsza część biegu była czystą przyjemnością. Być może można było delikatnie przyśpieszyć w końcowym jej odcinku. Finiszowi towarzyszył za to "dziki" śmiech radości! Cele osiągnięte.

Potem wręczanie nagród, pamiątkowych medali, upominków i ognisko integracyjne. Przez dwie godziny królowały rozmowy, smakowanie bigosu, wędlin, kawy i herbaty. Uczestników i organizatorów mobilizował "duch puszczy".

W przyszłym roku intencją organizatorów jest, aby liczba uczestników była znacznie większa. Start i meta będą w tym samym miejscu, co ma później ułatwić komunikację samochodową dojeżdżającym.

Bardzo pożądane doświadczenie społeczne.

niedziela, 10 października 2010

Piękna fontanna

- Dobry wieczór - zagadnąłem przechodzącą, znaną mi skądinąd panią.
- A, dobry wieczór. Ciemno już i nic nie widać - dodała na jakby swoje usprawiedliwienie.
- Piękna ta fontanna, prawda? - zapytała dla podtrzymania rozmowy, jak tylko zrównaliśmy się krokiem.
- Prawda? - odpowiedziałem bez przytakiwania, z lekkim wyrzutem, w nadziei że coś jeszcze usłyszę.
- Choć jedno w tej Suchowoli ładnego - dodała szybko, jakby z lekkim żalem, ale i z wyczuwalną dumą w głosie.
- No, jest jeszcze ksiądz Popiełuszko - dodałem energicznie.
- To prawda. To swojemu postawiliśmy pomnik - czym nawiązała do zapewne jakiegoś hasła z uroczystości.
- Żeby tak jeszcze ludziom lepiej się żyło - zagadnąłem intencjonalnie, kiedy wchodziliśmy do sklepu spożywczego.
- Aaaa, o tym to nie ma co marzyć - podsumowała.
...
Później stała za mną przy kasie. Kupowała butelkę wody cytrynowej i chipsy. Kiedy odchodziłem z zakupami usłyszałem: - Ćwiartkę jeszcze poproszę.

niedziela, 3 października 2010

XV Bieg Żubra

Mój "niedobry" HRmax.
Jedna z cyklicznych imprez organizowanych przez lokalne OSiR. Podobnie dzieje się w Hajnówce i Suchowoli.

Szesnastu uczestników (wśród nich trzy kobiety) i 5000 m polną drogą i główną ulicą  gen. A. Waszkiewicza -  tworzących pętlę, której koniec znajdował się na bieżni miejscowego boiska. Poza asfaltowym odcinkiem i 100 metrami prowadzącymi sfatygowanymi płytami betonowymi reszta to cross o bardzo nierównym podłożu. Oczywiście nie ma mowy o oglądaniu puszczy.
Organizatorzy postarali się o liczne uczestnictwo młodzieży szkolnej z Białowieży i Narewki. Dla nich przygotowali upominki i stoiska i kiełbaskami i napojami. Słowem piknik sportowy.

12 miejsce w czasie zupełnie nie planowanym. Rezultat w tempie niejako wymuszonym, bowiem większość uczestników to regularnie startujący w biegach masowych, mający za sobą lata doświadczeń. Niejako wymuszonym, bowiem nie oparłem się startowemu przyśpieszeniu. Po niezbędnej korekcie tempa okazało się wkrótce, że mogę biec 5 km znacznie szybciej niż do tej pory (uwaga na HRmax. na załączonym obrazku). Jedenastka uczestników biegła w tempie grubo poniżej 4:50, najlepsi, trzy z kilkunastoma sekundami.

Nowi znajomi, możliwość pomocy słownej biegnącej w słabnącym tempie młodej osobie, uścisk dłoni z najlepszymi biegaczami, wymienione uwagi o przygotowaniach do biegu, słowa otuchy, wreszcie bieg w pożyczonej koszulce - wszystko to ma większą moc od jakiegoś tam rekordu.

Życzyłbym mieszkańcom Białowieży nowego boiska z bieżnią i lepszych nawierzchni w bocznych uliczkach. Turystyczna pstrokacizna reklam nie zostanie, jak sądzę, tak szybko wyparta z otoczenia. Niestety, opuszczony drewniany budynek naprzeciw bramy wjazdowej do parku i wypalony dworek Soplicowo kłują oczy i skłaniają do  wyciągnięcia wniosku, że to jest ciągle miejscowość, której mieszkańcy nie dbają o wspólną przestrzeń publiczną.