poniedziałek, 30 kwietnia 2007

Moje doświadczenie liminalności

Jak się okazuje przeżywanie samotności może być płodne. Ktoś powiedział, że jeśli nie doświadczy się jej to nie doceni się wartości związku. Wchodzenie w nią nie ma nic z doświadczenia życia społecznego, choć moment wchodzenia można porównać do rytu przejścia.
“Świat na opak” to tradycyjne ujęcie czasu karnawału, tak zwanego świętowania, gdy zasady kategoryzujące codzienność przestają pomagać rozumieć świat. Za Viktorem Turnerem dodajmy “liminalność”, czyli okres przejścia od jednego porządku do drugiego, kiedy pierwsze zasady już nie obowiązują, a drugie jeszcze nie.
Tak było w dniu 30 kwietnia. Autobusy państwowej spółki komunikacji międzymiastowej kursowały według sobotniego rozkładu jazdy. Prywatna komunikacja za to chciałoby się powiedzieć “normalnie”. Cóż może jednak nie warto tak mówić, skoro po wyjściu z busu, wchodzi się w inną rzeczywistość, właśnie przedswiąteczną.
Pierwsza zasada jest zdziwienie. A to dlatego, że oczekuje się codziennego funkcjonowania komunikacji. A skoro jej nie ma to można przypuszczać, że prywatny przewoźnik skorzysta z okazji i wypełni pustą lukę. A jednak nie zawsze.
Druga zasada to… podwójne zdziwienie. W Hajnówce tego dnia nie można znaleźć taxi, ani przez telefon, ani na postoju. Mężczyzna obsługujący maszt przy urzędzie miejskim i jeden z kioskarzy stwierdzili, że ostatnio i tak niewielką liczbę taksówkarzy uszczupliła policja zatrzymując jednego, będącego na rauszu. Czyżby pozostali, a chyba powinno być choć o dwóch więcej, przezornie nie wyjechali? Pozostało chodzić po hajnowskich ulicach i marzyć, że nagle pojawi się samochód z napisem taxi na dachu.
A tymczasem nie byłem jedynym samotnym zagubionym na ulicy. Spotkałem turystów. Jedna grupka szukała atrakcji kinowych, inna miejskiego rynku. Tą pierwszą chyba usatysfakcjonowała moja odpowiedź, ale repertuar prowizorycznego z resztą kina pewnie mniej (Hannibal). No ale co oprócz filmu można obejrzeć w Hajnówce? Na pewno nie rynek. Musiałem to uświadomić drugiej grupie, chyba warszawskiej, poszukującej naiwnie na skraju puszczy takich dowodów miejskości. Czyżby łudzili się, że znajdując rynek potem będą mogli prosić o kawiarnię i restauracje przylegające do niego? Ale restauracje można zobaczyć, a nawet wejść do niej. To mogłaby być oaza normalności w tej także przestrzennej liminalności Hajnówki, miasta bez rynku, choć z bazarem, nazywanym, chyba słuszne jednak, “rynkiem” przez miejscowych. Iście postmodernistyczna idea.
Jednak nie można było nie trafić do “Leśnego dworku”, jedynej niehotelowej restauracji w mieście. A tam było dość tłoczno. Siedziałem przy stoliku, gdy przy sąsiednim głośno spierali się młoda kobieta z dzieckiem, dwie starsze i dwóch mężczyzn, z których jeden był mężem młodej kobiety, drugi wujkiem dziecka. Spór był dosyć głośny. Donośności dodawał zapewne rosyjski szampan i piwo stojace na stole. Sądziłem, że to spotkanie ma na celu dorowadzić do ugody małżeńskiej, bowiem raz po raz młoda kobieta i mężczyźni dawali sobie rady jak szczerzy są wobec siebie. Starsze kobiety przyglądały się temu okiem ekspertów. Około 7-letni chłopczyk próbował dorównać rangą pozostałym mężczyznom i rezolutnie pogroził wujkowi, że jak dłużej będzie przystawiał się do mamy to tato spuści mu lanie. Wzbudził tym zadaowolenie wszystkich kobiet.
Aż tu nagle pojawiły się kwiaty. Cała wiązanka czerwonych gerber. Od kogo? Z jakiej okazji? Przyniósł je mężczyzna, bez słowa wręczył je, po czym oddalił się tak szybko jak się pojawił. Młoda kobieta była zaskoczona, ale w końcu rozluźniła się. Karteczka informowała, że kwiaty są od męża z okazji siódmej rocznicy ślubu. Starsze damy uroczyście odczytały jej treść. A wszyscy mężczyźni dostali całusa od obchodzącej rocznicę żony i matki. Przy okazji próbowano żartować od kogo to mogłyby być kwiaty, na szczęście napięcie nie wzrosło. Wszyscy podchmieleni i uśmiechnięci dopijali “carskoje igristoje”. Postanowili dalszą część uroczystości spędzić bardziej kameralnie. Dopiero teraz mogło zacząć się “świętowanie”. Jego wstęp mieli za sobą. A przede mną jeszcze jedno doświadczenie liminalności.
Przed 20.00 wsiadłem do oczekującego na peronie nowego autobusu szynowego. Zauważyłem konduktora siedzącego w czole pojazdu i postanowiłem natychmiast pójść kupić bilet. Poprosiłem o bilet “normalny”, by za chwilę zapytać się, czy w związku z okresem świątecznym nie ma ulgi na przejazdy kolejowe. No i miałem nosa! Nie ulgi nie ma - odpowiedział sprzedający bilet kolejarz. Ulga obowiązuje od 1 maja, a właściwie to od godziny 20.00. Czyli od dzisiaj - zapytałem z nadzieją. A skoro pociąg odjeżdza o 20.00 to… no właśnie? Mam prawo do biletu ulgowego, czy nie - zapytałem rezolutnie. Kasa zamknięta, pociąg odjeżdża o 20.00, ulga obowiązuje od 20.00 - przeanalizowałem na głos raz jeszcze. To łapię się na ulgę, nie? - zaryzykowałem. Oto jak konduktor wyjaśnił swoje pojmowanie liminalności: sprzedając bilet z Hajnówki sprzedaje mi go formalnie na kurs zaczynający się na granicy czasu obowiązywania ulgi. I nawet gdyby sprzedał mi go o 20.05 to i tak obowiązywałby czas liminalny. “Oni” bowiem - stwierdził z powagą - mogą zinterpretować to jako przed czasem obowiązywania ulgi i będę miał z tego tytułu kłopoty. No i mamy pełną liminalność, mógłbym był uśmiechnąć się w duchu. Widzi pan, tu chodzi tak na prawdę o 50 groszy - dodał na końcu. Poddałem się po podaniu tego argumentu. Pal sześc, zostańmy w codzienności. Najważniejsze, aby pociąg odjechal. I już miałem zapłacić, gdy okazało się, że konduktor nie będzie miał reszty z 20 złotowego banknotu, który wyciągnąłem. No to wystawię panu bilet za 3,50 i zobaczymy - dodał protekcjonalnie. Spojrzałem na zegarek. Była dopiero19.53.
Miałem bilet, nie zapłaciłem za niego, pociąg nie odjechał. Przede mną za przejazd płaciła para młodych ludzi. Dzięki ich wpłacie miałem otrzymać resztę.
Wszyscy jadą do Dobrowody - zdziwił się pasażer stojący za mną. Co się tam będzie działo? Odpust, święto?
Jaki dziwny dziś dzień - próbowałem nawiązać rozmowę z nieznajomym. Nie ma taksówek, turyści szukają rynku w Hajnówce…. Co?! Rynku? - przerwał mi rozmówca. Przecież to niedaleko. Tam, za przejazdem, za parkiem. Ale przecież to bazar, nie rynek - rzuciłem ostatkiem sił. A oni szukają miejskiego rynku…takiego centrum miasta - dorzyciłem z nauczycielskim tonem. No właśnie, to niedaleko. Ale zresztą. Hajnówka to wioska. Albo takie Kleszczele. Jak się przejeżdża nocą to tylko pomnik Zygmunta widać oświetlony i nic więcej.
Usiadłem na siedzeniu. Obok stał mój plecak, torba z laptopem, a w reklamówce ser, mleko i masło, kupione dla mamy. W dłoni trzymałem bilet. Bilet za 3,50 zł. Pociąg ruszył. Powinno zacząć się święto. Przynajmniej w świecie kolei. Jak stwierdzają jeszcze w Suchowoli i okolicach, ci co mieszkają w Hajnówce mówią: “Czyhunka pre” (vide: poprzedni wpis). Miałem nadzieje, że pre jest prefiksem, oraz, że moje uczucie nie musi już być nim opatrzone. Pre było na początku, teraz miałem pociąg, bagaż i siebie.

niedziela, 29 kwietnia 2007

Oznaczyć "obcego"

"Czyhunka pre", tak mówi się w okolicach Hajnówki - dwukrotnie usłyszałem w ostatnim tygodniu. Pierwszy raz od nauczycielki z Suchowoli, po raz drugi, dzis wieczorem na białostockim dworcu PKS od siedzącej obok mnie pary małżeńskiej, około 50-tki, jadącej do Moniek. Obydwie wypowiedzi miały znamiona niepodważalnej prawdy. Obydwu towarzyszyło poczucie informowania o egzotyce, z odrobiną ironią, i nibyimperialnej wyższości. Kiedy zwróciłem uwagę na anachroniczność powiedzenia, jedna, a potem druga koleżanka, nie były skłonne mi zaufać. Dopiero gdy wyjaśniłem, że nie słyszałem takich słów, choć wychowałem się w tej części województwa podlaskiego, nauczycielki bezradnie zamilkły. Nie chodzi tutaj o pokazanie ignorancji mieszkanców północnego Podlasia. W wymienionym wyrażeniu tkwi pewna wartość kulturowa i o niej warto powiedzieć.
W taki sposób wyznacza się granicę między swoimi a obcymi, zakreśla się przestrzeń świata na opak, gdzie słowa, choć coś znaczą, to nie wiadomo co. Bo przecież wyrażenie "pociąg jedzie" wypowiedziane do kierowcy autobusu (taki był kontekst wypowiedzi nauczycielki), są nie tylko obce. Ale nawet rozpoznane, nie pasują do sytuacyjnego kontekstu.
Linia kolejowa na południu Podlasia biegnie z Czeremchy, przez Hajnówkę do Siemianówki, i to właśnie w mowie mieszkańców tej ostatniej miejscowości można spotkać najwięcej cech języka białoruskiego. Ciekawe, że wśród starszego pokolenia mieszkańców okolic Suchowoli mówi się dialektem zawierającym elementy języka białoruskiego. Jak uważają językoznawcy, tutaj podkreśla się polskość tożsamości narodowej, lecz język uznawany jest jako lokalny, zresztą dewaloryzowany przez "mieszczan" z Suchowoli.
Warty odnotowania jest dobór słów. Chodzi o środek komunikacji, i miejsce pracy będące jeszcze kilkadziesiąt lat temu powodem dumy mieszkańców Czeremchy-Hajnówki-Siemianówki. Praca na kolei była swojego rodzaju nobilitacją dla tradycyjnie rolniczej ludności. Dziś niewiele już zostało z okresu świetności: zamiast pociągu do Siemianówki kursują autobusy, a szynowy przewóz towarów, w tym wojskowych, zamarł na dobre po zmianie sojuszników.
"Czyhunka pre" nie jest już zwykłym cytatem. To raczej lokalne hasło rozpoznawcze, wyobrażona, skrótowa identyfikacja ludzi z okolic Hajnówki, trwała wartość kulturowa, część wiedzy kulturowej i językowej o sąsiadach mieszkańców Moniek i Suchowoli. Wrażenie jeszcze pojawia się w obiegu, lecz znaczenie ma coraz bardziej historyczne.

środa, 25 kwietnia 2007

iPhone - życie przed życiem


Jacek Sosnowski, student V roku kulturoznawstwa w IKP, opisuje jak projektuje się sukces finansowy nowego produktu ("Op.cit." 1(34), 2007, ss. 44-46). Można wyróżnić w nim kilka etapów. Pierwszym jest plotka generująca "wielkie oczekiwanie". Cudownie sprawia ona, że rzesze internautów zaczynają debatować nad tym, jak powinien wyglądać oczekiwany produkt (autor omawia tutaj iPhone'a, patrz niżej)

podając coraz więcej jego cech (formula rodem z Open Source, ale Sosnowski dookreśla go mianem ślepego, ponieważ znaczna większość debatujących nie wie nad czym pracuje). Pojawiają się rzekome przecieki, a wraz z nimi obrazy obiecanego telefonu (ang. fake), choć firma nie proponuje jeszcze niczego. Drugim etapem jest zaprojektowanie produktu przez firmę i prezentacja, ale bez wprowadzenia go na rynek, do obrotu.
Sednem metody jest plotka: wprowadzenie i obserwacja jej "życia". W efekcie przyszły produkt jest wynikiem zapotrzebowania konsumentów (rzecz dzieje się w sieci internetowej). Plotka, która zyskuje zainteresowanie publiczności i staje się obiektem debat, jest godna uwagi analityków i zawodowych projektantów - pisze Sosnowski. W drugim etapie projektowania, prezentuje się produkt z ograniczoną ilością funkcji tak, aby dać kolejną okazję do debat nad niezbędnymi funkcjami towaru. W końcu powstaje tzw. produkt "finalny", z którego większość powinna być zadowolona.
Tworzenie produktów na zamówienie, nie wydaje się być odkrywczą metodą. Zastosowanie jednak tak masowego, kilkuetapowego badania rynku i tak bezpośredniego wpływu na kształt produktu budzi zainteresowanie. A nawet niepokój, bo przecież ideę ślepego Open Source'u można zakwalifikować jako eksploatację. Na poważniejszą debatę wypada jednak poczekać. Póki co idea Open Source przynajmniej raz się sprawdziła (vide wnioski E. Bendyka w: dodatek do "Polityki", zeszyt nr 9 i blog: http://bendyk.blog.polityka.pl/).

Oczy otwarte na id


Film "Oczy szeroko zamknięte" (Eyes wide shut) mógłby być preludium do lektury książki "Wahadło Foucaulta" Umberto Eco. Stało się odwrotnie.
Produkcja powstała na podstawie opowiadania austrackiego pisarza Artura Schnizlera. Modernisty, lekarza zainteresowanego psychoanalizą. Jego wykształcenie i zainteresowania doskonale nadają się do spointowania finału filmu. Zagadką ma być ostatnie stwierdzenie - jest na tyle wulgarne, że nie przytoczę go. Oprócz niesmaku, ma towarzyszyć ostatniemu aktowi filmu zaskoczenie: najważniejsze bowiem ma być życie w zgodzie z własnym libido, wartością psychoanalitycznie niepoznaną, ciągle zaskakującą człowieka.
Nie taka pointa przyciągnęła mnie jednak do obejrzenia filmu. Przypomniałem sobie o scenach, jak przypuszczam, pewnego rytuału misteryjnego (masońskiego, różokrzyżowego, templariuszowego? - nie da się określić), i spodziewałem się znaleźć treści korespondujące z opisami w "Wahadle Foucaulta". Co znalazłem wspolnego?
Tajemniczość (maski), ekskluzywność połączoną z wymogiem wyskiego statusu społecznego i stosowaniem najwyższej kary za złamanie tajemnicy. Film, zgodnie z resztą z intencjami literackiego pierwowzoru epatuje erotyką, której motywy niemal zupełnie nie są eksponowane u Umberto Eco. Ponadto łączy te dwa dzieła jedna scena: odpowiedzią na pytanie o hasło dostępu do pewnej tajemnicy jest... brak hasła, czy, jak w książce, odpowiedź: nie znam go.
Najważniejsze jednak, bo dające się wysnuć także z filmu, jest dla mnie przesłanie, które mówi, że ludzie owładnięci myślą szukania planu (kamienia filozoficznego, reguły, czy spisku - wyjaśniających szybko i prosto konstrukcję świata) są zdolni do gromadzenia wszelkich materialnych bogactw. Czyniąc to skutecznie, eksponują swoje bogactwo by uzurpować sobie prawo do posiadania również dostępu do prawdy, lub jak u Eco, prawo do utrzymywania w tajemnicy wąskiego grona, sekretu istnienia reguły dającej władzę nad światem. Nie tylko wiedza jest równoznaczna z władzą, ale także władza ma być depozytariuszem wiedzy. U Eco wniosków jest więcej.

czwartek, 19 kwietnia 2007

Polityka postkolonialna UEFA


Po latach kolonizacyjnych, zaborczych wpływów Polski na Ukrainie tworzona jest nowa jakość w relacjach bilateralnych, tak można podsumować komentarz moskiewskiego korespondenta radia "France Culture". Polacy i Ukraińcy chcą zmienić przeszłość. Przyznanie organizacji mistrzostw Europy, to decyzja polityczna.
Rosji i jej wpływom na tym obszarze, zapewne to nie na rękę, ale Francuz nie zabiera w tej kwestii głosu. A przecież o wpływach politycznych Rosji na tym obszarze też należy mówić w tych samych kategoriach.

środa, 18 kwietnia 2007

Zwycięstwo?


To decyzja polityczna, donosi "Le Monde" w pierwszym komentarzu po decyzji wyboru Polski i Ukrainy na orgnizatorów mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Obydwa kraje wchodzą dopiero do rodziny krajów europejskich, dodaje włoska minister sportu. Widać tam także rękę nowego przewodniczącego UEFA, Michela Platiniego, uzupełnia komentator fracuskiej gazety.
Co z drogami i stadionami? Zaczyna się wyścig z czasem. Inne problemy zostaną odłożone. Wielu działaczy będzie musiało postawić na szali swój honor. A tymczasem można będzie zobaczyć ilu rzekomych ojców ma ten wyborczy sukces.

poniedziałek, 16 kwietnia 2007

Róbmy swoje


Nauczyciel powinien "robić swoje" - usłyszałem od doktor, specjalizującej się w dydaktyce języka francuskiego. A państwo francuskie, którego interesy jakoś reprezentujemy, co robi? Język francuski jest trzecim co do popularności językiem nauczanym w Polsce. To optymistyczne w świetle pytań jakie od czasu do czasu dostaję od suchowolskich uczniów: czy można zrezygnować z drugiego języka. To moja porażka, czy systemu edukacji? Nie lubię robić czegoś dla idei, i bez potrzeby. Nauka języka wymaga dużej systematyczności i motywacji. Dwie godziny w tygodniu od zera niczego nie dają. A zatem wypada robić zajęcia kulturoznawcze? Po to aby dowiedzieć się, że żabki są trujące?

wtorek, 10 kwietnia 2007

Mglista pamięć według Eco


Udostępniona dwa lata temu polskiemu czytelnikowi ostatania powieść Umberto Eco wywarła na mnie szczególne wrażenie. Wynika ono głównie z obecności wątków biograficznych, w tym szczególnie z narracyjnej konwencji powrotu do dzieciństwa: odwołania do sprzętów, zapachów, obrazów i, szczególnie obficie, do lektur. W relacjach o książce “Tajemniczy płomień królowej Loany” uchodzi za próbę rozrachunku z przeszłością autora. To moda czy konieczność? W moim przekonaniu nie jest to główny modus vivendi powieści. Jego obecności upatruję gdzie indziej.
Wiele postaci z życia publicznego dokonało swoistej spowiedzi na kartach książek. Może najbardziej znane w Polsce są wyznania papieża Benedykta XVI i Guntera Grassa. Pewną rolę odgrywa tu wiek, miejsce urodzenia i przynależność do pokolenia, którego młodość przypada na lata II wojny światowej. Innym wspólnym mianownikiem jest rola, jaką pełnią wymienione postacie: funkcjonują one jako autorytety literackie i moralne. Wyznania są osobistą próbą konfrontacji ze społecznym obrazem, próbą jego korekty, może demistyfikacji. A wobec nieuchronnie nadchodzącej starości i śmierci są może jedną z ostatnich prób powiedzenia czegoś więcej. Ostatnie słowa “Tajemniczego płomienia królowej Loany” nawiązują do tego momentu życia. Znajdujący się w śpiączce Jambo kończy relację słowami opisującymi zdziwienie dlaczego słońce ciemnieje. Czy zatem koniecznie trzeba zdążyć przed śmiercią?
Wydaje się, że nie. W powieści Eco śmierć nie byłaby nieuchronną konsekwencją życia głównego bohatera. Więcej, można ustalić jak nie popychać jego ku niej. Jak? Przyznajmy jednak, że dowiadujemy się o tym po lekturze. Wniosek jest smutniejszy: to nieodpowiednio dawkowany powrót do przeszłości przyśpiesza śmierć.
A przecież przeszłość, do której dociera bohater, nie jest jednoznacznie zła, a piętno dziecięcej fascynacji faszystowską propagandą nie jest w jego mniemaniu głównym powodem traumy. Przypomnienie pisania wyracowań na temat bohaterstwa żołnierzy Musolliniego zostaje zniwelowane trudnym doświadczeniem śmierci niemieckich żołnierzy i partyzanta oraz bohaterską postawą Jambo jako przewodnika. Modelowy autor/autor empiryczny -- jakkolwiek go nazwać, daje radę tym wspomnieniom.
Duże znaczenie mają białe - powiedzielibyśmy za autorem mgliste plamy - wypełniające się treścią na końcu narracji, w śpiączce. Tworzy je licealna miłość do kobiety tak silna, że jej śmierć nie zakończyła jej, a jedynie spowodowała nieskończone poszukiwania i obecność osobowego substytutu. Dążenie do śmierci okazuje się dążeniem do spotkania z kobietą, którą kochał nie wiedząc, że ona już nie żyła. A zatem odzyskiwanie pamięci przynosi odpowiedź na pytanie jak zepchnięte w nieświadomość wydarzenia kierowały życiem Jambo i jak, raz uświadomione, zniszczyły dorobek kardiologów. Czy oznacza to jednak, że pamięć należy dawkować, a nawet odpowiednio dobierać? Czy takie pytanie chciał postawić Eco proponując czytelnikowi przechadzkę po takim lesie fikcji?
Pomysłem na powieść jest pokazanie człowieka, który po zawale traci pamięć o własnym życiu a zachowuje pamięć o fragmentach przeczytanych książek. Rehabilitacja polega na konfrontowaniu go z osobami, przedmiotami tak, aby mógł odtworzyć wspomnienia z przeszłości. Po początkowych sukcesach główny bohater udaje się do rodzinnej posiadłości Solar, do której długo nie jeździł z powodu smutnych wspomnień. To podróż, której głównym bohaterem staje się pamięć.
Pamięć posegregowana w okresy tak jak książki i czasopisma ze strychu, kupowane swojemu wnukowi przez dziadka. Pamięć bohaterów komiksów i powieści literatury popularnej. Ich przygody nakładały się na wydarzenia z życia młodego człowieka. Przerwa w ich prenumeracie sugeruje istnienie głębiej umieszczonego pokładu wspomnień. Kluczem do nich jest nierozpoznane uczucie nazywane za tytułem jednego z komiksów - “płomieniem królowej Loany”. Za postacią królowej kryje się szkolna miłość do koleżanki. W ostatnim zdaniu gasi ono słoneczne światło obietnicą spotkania z Lili.
Nie pamięć wydarzeń społecznych, lecz osobiste traumy są w życiu najważniejsze - zdaje się sugerować Umberto Eco. Pamięć pozostaje tajemnicą, do której warto powracać i pochylać się.