piątek, 18 lipca 2008

Terapia Lodge'a


Żarty są formą ukrytej agresji... Stąd pewnie złośliwość można odnieść do skrywanej frustracji. A każdy inny znak do znaczenia, którego odkrycie wymaga klucza.

Przez trzy czwarte książki męczyłem się lekturą. Byly to wynurzenia o podtekście autobiograficznym, które już odnalazłem wczesniej, choc w późniejszej, napisanej 10 lat po tej, książce “Skazani na ciszę”. Mialem wrażenie, że uczestnicze w tytułowej terapii Lodge’a, przebranego w stój dobiegającego 60-ki autora scenariuszy sit-comów - Laurence’a Passymore’a.

Można rowniez czytac powiesc jako zabawe konwencjami. Cała narracja jest podana w formie spisywanych na bieżąco pamiętnikowych relacji. W drugim rozdziale czytamy relacje o głównym bohaterze spisane jakoby przez osoby zaangażowane w intrygę. Jesteśmy o tym przekonani do trzeciego rozdziału. Dowiadujemy się wowczas, że sprawozdania są częścią terapii Laurence’a Passymore’a. Ciąg dalszy jest przedstawieniem ex memoria historii pierwszej miłości glownego bohatera, Maureen. Jest to ważny punkt opowieści, nawiązuje bowiem do jej finału, w którym dochodzi do spotkania i do pogodzenia się Lawrence'a z Maureen. Czy jednak happy end nie jest konwencja przeniesiona ze scenariuszy średniej jakości seriali? O to wypadałoby zapytać autora lub czytelników tej książki...

Katastroficzna myśl


Coś takiego można zobaczyć na Podlasiu. Ale podobno de gustibus non discutandum est.

wtorek, 15 lipca 2008

Wielki sukces...

No i wyszło skąd pochodzi romans. Oto cytat z biogramu autora ksiażki, Ludovica Halevy'ego, umieszczonego we francuskiej wersji Wikipedii:

"Il est également l'auteur de deux romans, L'Abbé Constantin (1882) et Criquette (1883), qui furent de très grands succès de librairie à la fin du XIXe siècle. En rupture avec la noirceur des romans naturalistes, ils dépeignaient un monde certes réaliste mais où tous les personnages sont bons et vertueux."

Przyznam, że nie bardzo mogłem się tam dopatrzeć realizmu. Może jedynie w tym, że autor wprowadził "egzotycznych", amerykańskich bohaterów. Takie "signum temporis".
To tyle o tym romansie...

“L’abbé Constantin”


W okolicach Sauvigny, Lotaryngia, departament Meuse, wystawiona zostaje na sprzedaż w licytacji posiadłość ziemska. Jest początek lat 80. XIX wieku. Wszyscy okoliczni mieszkańcy domyślają się kto może zostać jej nabywcą, tak jak wiedzą dlaczego dotychczasowy właściciel musi się jej pozbyć. Wszystkie dobra ziemskie wraz z zamkiem Longueval nabywa jednak ... Amerykanka, za sumę dwa razy większą od tej, która była oczekiwana. Konsternacja. Protestancka Amerykanka w sercu arcykatolickiej prowincji francuskiej - to streszczenie społecznego niepokoju. I stateczny ojciec Constantin. Obok niego pojawia się Jean, młody oficer artylerii, niemal usynowiony przez księdza. I dwie Amerykanki, Suzie i Bettina, siostry, jedna z nich zamężna, posiadaczka niewyczerpanej fortuny płynącej z kopalni srebra w Kolorado, druga 18-letnia panna na wydaniu.

Nowe właścicielki okazują się hojnymi katoliczkami, poszukującymi spokoju od paryskiej napiętej atmosfery. Bettina, atrakcyjna milionerka poszukuje miłości: chce kochać i chce być kochaną. I znajduje ją u Jeana, który, choć kocha Bettinę, boi się zostać posądzony o interesowne uczucie. Honor każe mu uciec od przerastającego jego siły uczucia, aż tu Bettina uprzedza jego zamiary i w finale ogłasza publiczne chęć poślubienia go. I ... para bierze ślub.

Tyle. Nigdy nie widziałem tak skonstruowanej intrygi. Nie wiem jaka myśl kierowała autorem w jej tworzeniu. Spodziewam się, że książka została wydana na przełomie XIX i XX wieku. Jest to przykład pośledniej twórczości, jakiej zapewne wiele wydawano i łatwo można było kupić za kilka sous. Oprawa książki budzi respekt, lecz możliwe, że była ona jednym z chwytów marketingowych. Książka mogła dobrze prezentować się w małej biblioteczce.

Ciekawe jak wiele było takich prostych historii na rynku czytelniczym. Nieumieszczenie w narracji zbrodni, zdrady, romansu, tajemnicy o nieprawym pochodzeniu - łamie zasady powieści bulwarowej. Odbiorcą takiej książkowej “opery mydlanej”, w której dochodzi do połączenia, wręcz poddania, amerykańskiej fortuny francuskiemu modelowi rodziny opartej na wojskowym etosie sile ojca rodziny, mogła być małomiasteczkowa burżuazja, do której docierały informacje prasowe o sile pieniądza parweniuszy i łatwo zdobytych fortunach mieszkańców Stanów Zjednoczonych. A III Republika miała ambicje kolonialnego mocarstwa i rywalizowała o nie także ze Stanami Zjednaczonymi. Podstawy mocarstwowości należało budować także na prowincji, w świadomości jej mieszkańców.

Egzemplarz książki posiada pieczątkę - “Zbiornica księgozbiorów zabezpieczonych w Stalinogrodzie”. Ponadto brakuje strony z nazwiskiem autora. Słabo jest odciśnięta informacja na grzbiecie książki. Nie odczytałem jej do tej pory. Znajdowała się na czerwonym pasku ze złotą obwódką, którego pozostał niewielki fragment. Litery też były złote. Zachował się fragment “M”, pierwszej litery zapewne nazwiska autora romansu.


środa, 9 lipca 2008

Żuczek - nieżuczek





"Z Bliska i z oddali" Claude’a Lévi-Straussa


Wakacyjna lektura wywiadu rzeki (przekład Krzysztof Kocjan, Opus 1994). Dobry wstęp do dalszych lektur francuskiego antropologa. Najważniejsze wnioski można ująć w następujący sposób: 
O pamięci francuskiego antropologa. Claude Lévi-Strauss uważa siebie za osobę o “neolitycznej inteligencji”, która nie potrafi kumulować wiedzy, za kogoś kto porusza się po “ruchomej granicy”: znaczenie ma tylko wykonywana aktualnie praca. Nie ma potrzeby przechowywania jej śladów. 
O perspektywie badacza. Nauki humanistyczne nie mogą być uznane za prawdziwe nauki, ponieważ jest w nich zbyt dużo zmiennych, obserwator jest związany z obiektami swoich obserwacji, a ponadto tak samo złożone jak rzeczywistość metody badawcze nie mogą stanowić wiarygodnego punktu odniesienia. Model Lévi-Straussa jest inspirowany lekturą Kapitału Marksa.  Francuski antropolog uważa, że jest to pierwsza praca, w której skonstruowany uprzednio model  społeczeństwa skonfrontowano z rzeczywistością. Społeczeństwa dzikie dysponują jakościami pierwotnymi, niezależnymi od zmysłów, w przeciwieństwie do kultury zachodniej posiadającej jakości wtórne, związane ze zmysłami, takie jak kolory, zapachy, smaki, dźwięki. Badanie mitów jest dążeniem do zniesienia opozycji jakościowej i dotarciem do prawdziwej rzeczywistości, która choć prosta jest logiczna i skuteczna [132]. Lévi-Strauss ufa dorobkowi nauki. Badanie ludu bez poznania jego historii jest mało wartościowe, choć jednocześnie stwierdza antropolog - zdając sprawę z niemożności urzeczywistnienia takiego postulatu - że ogląd bezpośredni społeczeństwa historycznego pozwoliłby zmienić całą wiedzę na ten temat, nagromadzoną przez wieki [143]. 
O odpowiedzi na zarzuty wobec metody badawczej Lévi-Straussa. Mój model rzadko ma zastosowanie - stwierdza antropolog. Przedmiotem badania było to co dzieje się w umysłach ludzi: “nie to co ludzie robią, ale to w co wierzą lub twierdzą, że powinno być robione” [123]. Rzeczywistość nas otaczająca jest tworem przypadku, zatem nie można jej opisać modelem matematycznym, nie można poddać wszystkiego analizie strukturalnej. Zorganizowane są jedynie “wysepki” - to one mogą być poddane pewnemu “rygorowi” badawczemu [122-123]
O rozważaniach na temat podziału kultura-natura. Najbardziej znaczące są tytuły poszczególnych części czterotomowego dzieła Mythologiques (1970): Le cru et le cuit, Du miel aux cendres, L’origine des manieres de table i L’homme nu. Opisują one kolejne etapy refleksji nad przejściem od natury do kultury - od surowego do gotowanego, przez akceptację lub odrzucenie wymian ekonomicznych równoznacznych ze stosunkiem do norm społecznych [157-158]. Analiza opozycji zmysłowych z pierwszego tomu przechodzi w refleksję nad logiką form w drugim tomie, a trzeci z kolei traktuje o opozycji sposobów, które klasyfikują opozycje. [159-160]
Znaczące dla Mythologiques mity o podróży pirogą pokazują jak to co bliskie oddala się a to co jest dalekie zbliża wraz z pokonywaniem przestrzeni w czasie. Przybycie do miejsca docelowego podróży ustanawia nową relację - jest to relacja odwrócenia. Jak bardzo prawdziwa jest tytułowa deklaracja francuskiego antropologa, który próbuje zapanować nad obydwiema perspektywami?

poniedziałek, 7 lipca 2008

Krytycznym okiem

"Złota jesień polskiego średniowiecza" Samsonowicza


Wydaną po raz pierwszy w 1970 roku książkę znanego mediewisty można czytać jako pracę historiograficzną. Można ją czytać tak jak zapowiada autor stwierdzając, że przekształcenie tytułu klasycznej książki Johana Huizingi Jesień średniowiecza (1919) miało na celu pokazanie jak późnośredniowieczne państwo polskie i społeczeństwo można opisać używając kategorii wspólnych łacińskiej części Europy. Dlatego intencją autora było przedstawienie zmian społecznych, politycznych i ekonomicznych na obszarze państwa polskiego jako przeobrażeń, które wytworzyły podstawy kapitalistycznych relacji ekonomicznych, wspólnych całej Europie zachodniej (tytuły rozdziałów: Epoka przełomu, Bilans późnego średniowiecza tworzą punkty graniczne). Autor nawiązuje do wniosków pracy Jerzego Topolskiego (Narodziny kapitalizmu w Europie XIV-XVII wiek, pierwsze wydanie 1965), który pokazał, że społeczeństwo polskie rozwijało się w sferze ekonomicznej w taki sam sposób jak społeczeństwa na zachód od Łaby. 
Inny sposób lektury wynika z założenia polemicznego jeszcze obowiązującego w czasie, kiedy książka powstawała. Mianowicie podporządkowania tekstu założeniu, zgodnie z którym Europa średniowieczna dzieli się na Wschodnią i Zachodnią, a państwo i społeczeństwo polskie są obiektem sporu o przynależność do jednego z dwóch kręgów cywilizacji, jak można byłoby określić Wschód i Zachód. Wybór tradycji zobowiązuje. Daje legitymację instytucji (tytuły rozdziałów: O urządzeniu Rzeczypospolitej, Gospodarstwo), tak bardzo ważną w budowaniu świadomości społeczeństwa obywatelskiego w trudnych czasach reżymu komunistycznego. Stąd teza, że państwo i społeczeństwo polskie korzystają z dorobku kultury Europy Zachodniej, a w XV-XVI wiekach wchodzą na wspólną drogę rozwoju.
Miejsce Polski w odnoszącej się do czasów średniowiecza konstrukcji Wschód-Zachód było obiektem sporu w XX-wiecznej historiografii. Stąd deklaracja autora w polemicznym tytule i we wstępie wydaje się wystarczająco jasna. Oto jego słowa ze wstępu: Trudno rozpatrywać dzieje Polski w oderwaniu od stosunków ogólnoeuropejskich, zwłaszcza w epoce gdy historia naszego kraju stała się integralną częścią dziejów powszechnych, gdy pojawiły się wzajemne zależności i wystąpiły procesy wykraczające poza granice państwowe. Początek takiego stanu rzeczy upatrywałbym na schyłku wieków średnich. Nowe prądy i nowe zjawiska, które wpłynęły na ukształtowanie się społeczeństwa kapitalistycznego w Europie, pojawiły się na przełomie XIII i XIV wieku. [5-6] Powyższy passus zawiera także inne cenne informacje, znaczące dla całego wywodu: integracja i powstawanie kapitalistycznego społeczeństwa Europy.
Zmiana, ewolucja, przekształcenie, wytworzenie się - to słowa klucze. Zmiana ma  cechy ewolucji, której etapem jest wytworzenie się kapitalistycznych relacji gospodarczych. Ich wyrazem jest utowarowienie gospodarki, monetaryzacja wymiany i w efekcie przekształcenie rycerstwa w szlachtę, której głównym źródłem utrzymania jest produkcja i sprzedaż produktów rolnych, szczególnie zboża. Gospodarczą jednostką miary staje się folwark. Epoka Don Kichota i Sancho Pansy już minęła, pozostał jedynie mit rycerza. Czy znaczenie wydanej w 1970 roku książki zmieniło się?
Trzydzieści osiem lat temu kwestia propagowania wiedzy o integracji Polski z tradycją instytucji demokratycznych Europy zachodniej była ważna. Czy dzisiaj również tak jest? W mniejszym stopniu. Na forum międzynarodowym jedynie w debatach, wówczas kiedy podnoszona jest sprawa interesów poszczególnych państw członkowskich Unii Europejskiej. W świadomości narodowej - jeśli uprawnione jest użycie takiego terminu - nieco więcej. Jak pokazują wyniki ankiet opublikowanych w pracy Piotra Tadeusza Kwiatkowskiego Pamięć zbiorowa społeczeństwa polskiego w okresie transformacji (t. 2, Scholar: 2008, s. 120) odniesienia do rycerstwa współczesnych towarzystw rekonstruujących historię stanowią 55% ogółu odniesień średniowiecznych, a wieki XIV i XV cieszą się największą popularnością. Ponieważ stowarzyszenia  odwołujące się do tradycji wojennych stanowią znaczną część działań popularyzujących przeszłość  (54% działalności to przedstawianie walk i broni, s. 123) należy stwierdzić, że mit rycerskiego statusu szlachty jest bardzo trwały i nie może rywalizować, choćby z rekonstrukcją zachodnioeuropejskiego weberowskiego modelu idealnego protestanckiego ducha kapitalizmu. Siła popularyzatorska książki Henryka Samsonowicza na pewno może zdziałać jeszcze wiele dobrego. 

środa, 2 lipca 2008

Optymistycznie czy naiwnie?

Rozmowa z jedną z warszawskich bibliotekarek. 
- Wie pan, tu nie chodzi o pieniądze na organizację przedsięwzięcia. Lecz o fundusze na utrzymywanie tej inicjatywy. A na to ich nie ma. Sprzęt jest, lecz kto będzie wprowadzał dane za pieniądze mniejsze niż płaca sprzątaczki?
- Cóż. Wypada - może to banał - mieć nadzieję, że za rok sytuacja zmieni się - odpowiedziałem. 
Rozmówczyni spojrzała na mnie z politowaniem. 
- Pan na prawdę w to wierzy - ciągnęła z wyższością, wspieraną przez zapewne liczony w dziesiątki lat staż pracy.
- No, ale trzeba optymistycznie patrzeć - brnąłem dalej uparcie. Poczułem, że zaczyna robić mi się gorąco. Może zacząłem się czerwienić. Bibliotekarka nie odpowiedziała tym razem, być może zgodnie z powiedzeniem, że szaleńcom należy przytakiwać. 
Uznałem, że jestem w trudnej sytuacji. Więc jeszcze dodałem, chcąc ratować,... ale nie wiem co:
- No, ale ten optymizm to na przykład... radość z małych rzeczy. O, na przykład, jak teraz, z rozmowy z panią.
Uff... przez chwilę byłem z siebie zadowolony. A rozmówczyni spojrzała na mnie nieco inaczej. Lecz nieufność pozostała, bo skończyła naszą rozmowę pointą:
- A taką radość to mogę zapewnić ilekroć przyjdzie pan do biblioteki. 
I uśmiechnęła się. Optymistycznie?