piątek, 27 lipca 2007

Mirek

Mąż księgowej przyszedł po 15tej, kiedy naprawa popękanych ścian była już zaawansowana. Postawny, z wyraźnie zarysowanym obważankiem tłuszczyku na brzuchu. Siwiejące włosy i wąs. Spokojny i pewny tembr głosu, w miarę upływu czasu stawał się odrobinę słabszy. Ubrany był w jasnoszarą koszukę polo i takie same spodnie. Sprawiał wrażenie osoby znającej się na niektórych pracach budowlanych. Wychodził z inicjatywą, mówił o swoim doświadczeniu, sprawnie ocenił konsekwencje pracy nośnej ścian pomieszczenia, w którym pracowaliśmy. W czasie ustalania stawek z wykonanie poszczególnych prac zaczął sprawiać wrażenie, że nie zależy mu na pieniądzach - sięgnął po argument słowiańskiego ducha i przeciwstawił go “nordyckiej” interesowności. Choć ustaliliśmy stawki nie znana jest forma płatności - należało pomierzyć powierzchnie.
Kiedy zaproponował dodatkową pracę przy malowaniu tynków w domku jednorodzinnym w Hajnówce okazało się, że zna syna dawnego sąsiada w miejscowości mojej mamy. Nieco się ożywił, lecz w przeciewieństwie do mnie nie okazywał tego specjalnie. Gdy powiedział, że przyjedzie kiedyś do Piasków na bimber widać było, że jego wiedza o ludziach z tego miejsca jest nieaktualna. Przychodził co kilkanaście minut do pomieszczenia gdzie pracowaliśmy rzucał jakieś zdanie, kwestię, potem odchodził w głąb, do drugiej części pomieszczenia, gdzie niekoniecznie robił coś konkretnego. Co jakiś czas było słychać głos żony, która prosiła go o wyszukanie segregatora.

Brak komentarzy: