piątek, 29 czerwca 2007

Odczarowanie rytuału?


“Przymus ekologiczny przeważa nad innymi przymusami, a kultura jest zasadniczo produktem czynników materialnych” - uważa Marvin Harris, autor “Krowy, świnie, wojny i czarownice. Zagadki kultury” (cyt. za A. Barnard, Antropologia kultury, s. 135.). Tematem książki wydanej w 2007 r. w “Książnicy” są niezrozumiałe dla Europejczyka tabu mięsne, rytuały potlachu, rytualnych uczt, których celem jest zjedzienie w ciągu kilku dni całej populacji wieprzy w osadzie, a także wyjaśnienie fenomenu popularności misji Jezusa z Nazaretu i odpowiedź na pytanie dlaczego w nowożytnej Europie palono na stosach czarownice. Materializm kulturowy wiecznie żywy - chciałoby się powiedzieć po lekturze ostatniego rozdziału książki. Odniesienia do kultury współczesnej najlepiej wyjaśniają ortodoksyjną postawę badawczą autora książki.
Interpretacja wybranych przez amerykańskiego antropologa tematów opiera się na idei materializmu kulturowego. Krytycy określają go wulgarnym, gdyż zbyt jednoznacznie określa przyczyny wszelkich przejawów kulturowej działalności człowieka uzależniając jej efekty od środowiskowych i materialnych uwarunkowań. Z kolei czarostwo i militarystyczny charakter misji Jezusa z Nazaretu wpisują się w ideę sprzeciwu społecznego wobec bogatych grup społecznych, czyli inaczej ujmując dialektycznej walki klas.
Nie rozwodząc się nad podstawą do tez przedstawmy wnioski Marvina Harrisa. Kult krów w kulturze hinduskiej jest rezultatem dużej wydajności tych zwierząt w warunkach geograficzno-demograficznych Indii. Okazuje się, że tak liczna populacja Hindusów wykorzystuje mleko, skórę, nawóz i siłę pociągową krów znacznie lepiej niż dzieje się to w zmechanizowanych gospodarstwach rolnych w Stanach Zjednoczonych. Ponadto bezpańskie krowy, pasące się na nieużytkach, śmietnikach etc., pełnią rolę ekologicznych przetwórni odpadków, którymi nikt by się nie zajął. Tabu świńskie z kolei wiąże się z nieopłacalnością hodowli trzody chlewnej w trudnych warunkach klimatycznych Bliskiego Wschodu. Dochodzi do tego koczowniczy tryb życia Żydów, który sprzyja rogaciźnie, ale nie trzodzie. A zatem kult i tabu są zasadami, które utrzymują społeczności w równowadze materialnej i demograficznej.
Potlach jest rytuałem, który w najskrajniejszej wersji polega na ostentacyjnym rozdawaniu, konsumpcji lub niszczeniu własnych dóbr (nawet ranieniu ciała, czy spaleniu własnego domu) po to, by utrzymać lub pozyskać prestiż społeczny. Zdaniem Harrisa prestiż społeczny jest sprawą drugorzędną. Jeśli sprowadzimy potlach do rozdawnictwa to okaże się, że dzięki rytuałowi udaje się w społecznościach go praktykujących dokonać sprawiedliwej dystrybucji dóbr. Uczestnictwo w potlachu miało swój ciąg dalszy. Należało potem przygotować własną ucztę i zaprosić jak największą liczbę osób. Inną formą takiego rytuału, pisze Harris, jest wznoszenie budowli, czy okazywanie siły orężem.
Niewypełnioną formą wymiany dóbr jest funkcjonowanie mitu cargo. Jego istota polega na oczekiwaniu na dobra, mające być dostarczone przez bóstwa wzamian za skruchę, poddanie się woli bożej. Przykład relacji kolonialnych i poskolonialnych pokazuje jakie skutki przynosi zakłócenie tak pomyślanej wymiany i jak długo za pomocą mitu cargo społęczności autochtoniczne starały się ratować więzi
W odniesieniu do europejskich tradycji Harris eksponuje dwa tematy. W kwestii nauki mesjanistycznej Jezusa z Nazaretu kładzie nacisk na wojenny charakter misji proroka i uważa ideologię pokoju (jeśli uderzą cię w policzek, nadstaw drugi) za wtórną. Stwierdza, że jej pojawienie się należy wiązać z rozpowszechnieniem się chrześcijańsktwa wśród nieżydów jako formę odróżnienia jednych od drugich. Z kolei palenie czarownic traktuje autor książki jako sposób pacyfikacji nastrojów społecznych niższych warstw przez instytucje rządzące. Zwraca uwagę na podstawowe znaczenie tortut dla wydobycia informacji oskarżycielskich. Zasygnalizujmy jedynie jak bardzo zaniedbuje się tutaj kwestię złożoności wierzeń religijnych, których istotnym elementem były wyobrażenia o złych mocach.
W ostatnim rozdziale Harris dokonuje ciekawej kategoryzacji. Zestawia ze sobą dwa podejścia do świata: pierwsze, opisuje jako formę gnozy, czyli poznania dostępnego wybranym (używa pojęcia III Świadomość odnosząc je do ideologii tzw. ruchów kontrkulutrowych); w drugim, w opozycji do pierwszgo, eksponuje potrzebę kontaktu z materialnymi i “doczesnymi koniecznościami”. Istotą tego ujęcia jest dążenie do zmian świadomościowych poprzez zmianę ich uwarunkowań materialnych. Pierwsza postawa jest dla Harrisa przykładem mistyfikacji, fałszywej świadomości (można wnioskować jego niechętny stosunek do .
Jak każde jednoznaczne wyjaśnienie fenomenów społecznych także i to trąci myszką. Jego siła tkwi w prostocie i bezpośrednim odnieniesieniu do rzeczywistości, szczególnie tej, która opresjonuje i pokazuje nierówności społeczne. Autor książki przestrzega przed powtarzaniem się polowań na czarownice (a był on zapewne świadkiem działalność komisji McCarthy’ego w latach 50). Harris walczy także o inny paradygmat nauki. Takiej której obiektywizm łączy się z oceną moralną.

środa, 27 czerwca 2007

Gry czytelniane

Czytelnia prasy w Hajnówce. Jeden z postrzelonych bywalców, jacy często nawiedzają takie publiczne miejsce, wpada do sali. Widać, że lubi rozmawiać wszędzie i z każdym. I na pewno nie zna zasad jakimi rządzi się rozmowa w takim miejscu. Tuż po wejściu rzucił w kierunku młodej pracownicy zdanie: Wie Pani wpadłem na grę słowną. Tak - odpowiedziała zachęcająco dziewczyna. Chodzi o "rubika". Cezar przekraczając Rubikon zagrał na kostce rubika i powiedział o tym Rubikowi - wypalił jednym tchem. Kilka sekund ciszy. Taka gra słowna - przerwał ją wynalazca. No, no - już nieco sztucznie i z zażenowaniem podsumowała adresatka.
Potem jeszcze kilkakrotnie zwracał się do niej, lecz coraz mniej okazywała mu zainteresowania. Przestał w końcu.
Raz zwrócił się do mnie, kiedy podszedłem do półki z prasą. Zaczął komentować postawę odchodzącego emeryta sugerując, że ten nosi ubecką czapkę. Niech Pan zobaczy on nosi ubecką czapkę, taką z czerwonym paskiem - wiódł oczyma swojej wypbraźni. I gdy w pierwszym zdaniu zwróciłem mu uwagę, że przeszkadza mi, zaniepokoił się i zamilkł na chwilę. Jeszcze raz powiedział to samo o wpisującym się w tym momencie na listę czytelników dziadku, ale widząc brak mojego zainteresowania dał za wygraną.
Usiadł i zaczął czytać National Geographic.
Gdyby nie zwrócił uwagę swoim zachowaniem uznałbym, że mam do czynienia z roztrzepanym naukowcem. Mówił, choć nerwowo, bardzo ładną, książkową polszczyzną, rzadko tutaj spotykaną. Miał na sobie znoszone ubranie: jasny, wp poziome paski sweter turecki, jasne niebieskie dżinsy, i traperskie buty. Na głowie znoszona czapka z daszkiem, a na nosie okulary z dość grubymi szkłami. Nieogolony. Siwiejący zarost. Spod czapki wystawał cienki, niespięty gumką kucyk. Był dość wysoki, ale chodził przygarbiony, co, jak przypuszczam, zdradzało jego inklinacje do czytania.
Siedział spokojnie i przeglądał kolejne tygodniki.

Lekcja: Ścieżki płci społecznej

Anons w "Kurierze Porannym": Praca w sklepie na wakacje. Dzwonię i odzywa się męski głos: Pan dla kogoś czy dla siebie. Dla siebie - odpowiadam nieco zbity z tropu. No, ale to praca dla dziewczyny - uznaje nieco zaskoczony mój rozmówca. W sklepie tylko dziewczyny - dodaje z przekonaniem. Przecież nie było takiej informacji w ogłoszeniu. Ale skoro tak to przykro mi, że Pana zawiodłem - dorzucam cynicznie.

wtorek, 26 czerwca 2007

Imperium: za i przeciw


Sięgnąłem po książkę Genevieve Buhrer-Thierry z dwóch, a właściwie trzech, powodów: przygotowań do egzaminu kursowego (wstępnego), interesującej dydaktyka konstrukcji pracy i chęci udzielenia odpowiedzi na pytanie o wspólne dziedzictwo współczesnej Europy.
Trudno jest mi obecnie odnieść się do pierwszej kwestii. Co do drugiej, czuję dawno nie spotykaną satysfakcję i tylko niedomaganiem własnej wyobraźni i ograniczeniem pragramu nauczania w szkole średniej mogę usprawiedliwiać niewykorzystanie klasycznych, zdaniem autorki, tekstów źródłowych.
Warto odnieść się do trzeciego pytania zwłaszcza, że Buhrer-Thierry stawia sobie podobny problem, tj. zastanowienie się nad europejskim wymiarem cesarstwa karolińskiego (s. 5). Tak z konstrukcji pracy jak i z treści tego popularyzatorskiego dziełka wynikają nietrudne do odgadnięcia wnioski:
Wspólnota europejska istniała w kilku wymiarach, ale pamiętać należy, że jedną z "wspólnych" wartości jest różnorodność tradycji państwowych i kulturowych cesarstwa Karola Wielkiego. Dowodzą tego losy państwa dynastii Karolingów po śmierci Karola Wielkiego. Autorka zauważa, że nie należy jednak określać traktat w Verdun, dzielący imperium na trzy części, jako punkt zwrotny w historii Francji i Niemiec. Był on nie przyczyną lecz konsekwencją pewnego procesu - pisze Francuzka. Rozpad idei ogólnoeuropejskiego państwa był spowodowany przede wszystkim brakiem wsparcia dla jej trwania. Za jej powstaniem stało papiestwo i wybitni przedstawiciele kancelarii cesarskiej. Trzeba przyznać, że kluczowy z dzisiejszego punktu widzenia dokument Ludwika Pobożnego, tj. Ordinatio imperii (dający prawo najstarszemu potomkowi do władzy zwierzchniej) okazał się zbyt nowatorski wobec tradycji równego podziału majątku między potomków monarchy. I niewprowadzenie tego prawa mogło być kluczową przyczyną nieporozumień między zwolennikami idei imperium, czyli papiestwa i arystokracji królewskiej, w kwestii przekazania korony cesarskiej.
Złożoność tradycji (i co za tym idzie istnienie separatyzmów) to także dążenia książąt, hrabiów do samodzielności politycznej tym większej im więcej wątpliwości było co do praw członka rodu Karolingów do tronu. Dodajmy wreszcie trudności zewnętrzne związane obroną rozległego terytorium i szczególnie nasilonymi w VIII wieku najazdami Wikingów.
Co świadczyło o istnieniu poczucia wspólnoty? Autorka poddaje uwadze czytelnika ideologię, symbolikę postaci cesarza, kwestie religijne, prawne i zarządzanie państwem.
Sama idea imperium. Buhrer-Thiery uważa, że propozycja koronacji Karola Wielkiego na cesarza jest rezultatem sprzyjających okoliczności politycznych. Kobieta na tronie w Konstantynopolu, brak poparcia ze strony arystokracji rzymskiej dla papieża Leona III pozwoliły na przeprowadzenie akcji propagandowej, której celem było wskazanie braku i potrzeby istnienia ziemskiego zwierzchnika. Uczestniczył w tym tak Alkuin, kierownik szkoły pałacowej i doradca Karola, jak i papież Leon szukający silnego protektora. A także części arystokracji rzymskiej. “Godność królewska, którą Nasz Pan Jezus Chrystus Wam przeznaczył, byście rządzili ludem chrześcijańskim przeważa nad powyższymi godnościami [papieską i cesarską bizantyjską - JM], przyćmiewa je mądrością i przewyższa. Na Tobie jednym opierają się kościoły Chrystusowe, od Ciebie jednego wyglądają ratunku…” - pisał Alkuin do Karola Wielkiego.
Wydaje się, pisze Buhrer-Thierry, że około 800 roku Karol Wielki nie był szczególnie zainteresowany koroną cesarską. Nie sprzeciwiał się jednak inicjatywom dworów. Po ceremonii osoba cesarza stała się ważną ikoną, symbolem, inaczej ujmując wspólnym odniesieniem dla podporządkowanych jego władzy grup społecznych - zwierzchnikiem ludu chrześcijańskiego, desygnowanym przez apostoła Piotra (jak to pokazano na mozaice w pałacu papieskim na Lateranie).
Idea cesarska akcentowała przewagę władzy cesarza nad władzą Kościoła. Nie była to jednak klarowna sytuacja, bowiem zależała w części od zwierzchnika tego ostatniego, choćby w momencie koronacji.
Jedną z form sprawowania władzy cesarskiej było wydawanie kapitularzy, czyli rozporządzeń, najpierw królewskich, potem cesarskich. Decyzje tam zawarte obowiązywały wszystkich mieszkańców, a dotyczyły najróżniejszych sfer życia społecznego. Symboliczna obecność cesarza prawodawcy dawała się odczuć, choć, można przypuszczać, nie każdy ją trafnie identyfikował.
Większe szanse dawała obecność administracji cesarskiej. Hrabiowie sprawowali władzę sądowniczą w imieniu króla, a ich działalność kontrolowali, królewscy intendenci - missi dominici.
Trudno jest odpowiedzieć jak powszechna była świadomość istnienia wspólnoty europejskiej w monarchii Karola Wielkiego, czy jego następców. Można mówić o jej instytucjonalnym wymiarze, znaczeniu symbolicznym - zapewne najbardziej promieniującym społecznie dzięki rytułom i przekazom ikonograficznym. Z lektury książki Buhrer-Thierry wynika, że podstawą światopoglądową wspólnoty europejskiej było chrześcijaństwo. Mam tu na myśli przyjętą koncepcję hierarchii społecznej, aparat władzy na różnych szczeblach i ideę cesarza, jako namiestnika Boga na ziemi.
Dla dzisiejszej wspólnoty europejskiej tzw. chrześcijańskie korzenie mają wartość historyczną. I w takim kształcie mogą być przedmiotem opisu. Organizacja UE ma swój republikański i świecki rodowód.

środa, 20 czerwca 2007

Polski pierwiastkowy mit cargo

Marek Ostrowski w "Polityce" opatruje żartem sytuację braci Kaczyńskich w rokowaniach dotyczących głosowania systemem pierwiastkowym. Chłop otrzymuje od Boga obietnicę spełnienia życzenia pod warunkiem, że jego sąsiadowi owo życzenie spełnione zostanie w dwójnasób. I chłop wybiera: Niech zdechnie mi krowa - mówi widząc, że u sąsiada są dwie.
Chciałbym zaproponować inne porównanie wiążące się z problematyką świadomości zbiorowej. Wśród ludów zwanych pierwotnymi (np. z Nowej Gwinei) na skutek kontaktu z cywilizacją europejską doszło do zmian w światopoglądzie. Dotychczasowe mitologie odeszły na dalszy plan ustępując mitowi boskich przybyszów, którzy wzamian za spełnienie odpowiednich warunków miały dostarczyć tubylcom wszelkiego rodzaju dóbr (mit cargo). Uosabiali ich europejscy kolonizatorzy. Kolejne rozczarowania (od obietnic misjonarzy po protektoraty po II wojnie światowej) przesuwały realizację mitycznej dostawy, wywołując niekiedy gniew tubylców, niekiedy próbę powrotu do dawnych wierzeń, a często zmieniały formę wyimaginowanego przymierza z bóstwem. Tubylcy naśladowali, na przykład, rytuały życia codziennego Europejczyków (np. nakrywanie obrusem stołu) wierząc, że zostaną w ten sposób dostrzeżeni i wynagrodzeni przez boga.
Obecne władze PiSu czekają, przekonani o wartości swojego mitu, aż Unia spełni ich marzenie i pozwoli zamanifestować obronę zagrożownej tożsamości narodowej i ubezpieczy przed "złowrogimi" Niemcami darując pierwiastkowy system głosowania.
Tymczasem żyjemy w innej rzeczywistości. W tym kontekście trafnie przywołuje doświadczenia z przeszłości dziennikarz "Polityki". Tam gdzie podejmowane są ważne decyzje, np. w Radzie Bezpieczeństwa czy w Banku Światowym, nie ma mowy nawet o spłaszczonej proporcji głosów. Decydują potentaci czyli ci, którzy najwięcej inwestują. Ale na myślenie innymi kategoriami braci Kaczyńskich nie stać. Tkwienie w przekonaniu, że musimy coś otrzymać, bo nam się należy i im bardziej będziemy się upierać tym lepszy rezultat osiągniemy - jest odbiciem schematu mitu cargo, w efekcie którego tubylcy przez wiele pokoleń czekali przekonani, że dobra zostaną im dostarczone (zob. rozdz. "Niewidzialne dostawy" książki Marvina Harrisa, Krowy świnie wojny i czarownice, Książnica, 2007).

poniedziałek, 18 czerwca 2007

Rytuał czarnych stóp

Oj dawno tego nie robiłem! A to pogoda nie ta, a to mnie nie było gdy ta dopisała.
W końcu w sobotę wieczorem udała się namiastka tego co "tygryski lubią robić najbardziej"!




Nogi są oczywiście moje, choć na ostatnim zdjęciu, na drugim planie znajduje się mama.


To chyba pierwsze ślady mojej cielesności :-)





czwartek, 14 czerwca 2007

Człowiek z miotłami część 2


Dzisiaj znów go widziałem. Ubrany w jasną marynarkę i ciemne spodnie. Na głowie miał jaskrawopomarańczową czapeczkę reklamową, na nogach buty, krojem podobne do zimowych kozaków. Stal nieopodal sklepu spożywczego rozmawiając z rówieśnikiem. Przechodziłem obok. Poznał mnie i prawie wyprzedził z "dzieńdobrypanu".
Potem stał po drugiej stronie ulicy. Tym razem sam. Uśmiechnąłem się. On też.
Wyglądało jakby jego głównym celem było czekanie na przygodnego rozmówcę. Kiedy wychodziłem ze sklepu już go nie było.

Ale miotły czekały na kupca.

Na przykład na takiego.

środa, 13 czerwca 2007

Egzaminowanie (się)


Robi się to tak... ustala się zasady, wyznacza zagadnienia na zaliczenie (zestaw pytań) i prosi się o przyjście na określoną godzinę.
Są osoby, które nie zdają. Wówczas dochodzi do prawdziwego egzaminu, ponieważ trzeba przekonać, że ustalone wcześniej zasady ciągle mają wartość i jest nie w porządku proszenie o kolejne pytanie... tylko dlatego, że na nie na pewno odpowiedź zostanie udzielona. To wtedy można dowiedzieć się o sobie, jak bardzo jest się niesprawiedliwym, surowym, bezwzględnym.

Ciągle zaskakuje mnie przekonanie niektórych uczniów, że ustalane zasady są po to, aby je łamać - przez obydwie strony: egzaminowanego i egzaminującego. Ot taka iluzoryczna walka z systemem: nauczyciel i uczeń są po tej samej stronie, czyli puszczamy do siebie oko i "egzaminujemy" do szczęśliwego końca.

Światy według córki antropologa


Przeczytałem pierwszą część trylogii Ursuli Le Guin, zatytułowaną "Świat Rocannona" kiedy dowiedziałem się, że autorka jest córką słynnego antropologa kultury Alfreda Kroebera oraz, że wykorzystuje koncepcje antropologiczne w swoich książkach fantazy.
Jaki jest świat jej bohatera? To uniwersum obserwowane. Główny bohater jest anropologiem odkrywcą, ale przede wszystkim mediatorem. Zabiega o ochronę oryginalnych kultur przed agresorami. Rocannon nie ma domu: jeden z nich pozostawia, choć trudno jest określić jaki, skoro jest synem Ziemianina i mieszkanki innej podobnej do ziemskiej cywilizacji. Drugi dom, obiekt jego badań, jest tylko miejscem pobytu. Kiedy kobieta prosi go o pozostanie, nie chce mówiąc o tymczasowym pobycie. "Świat Rocannona" zostaje jednak określony, lecz nie przez niego samego. Po jego śmierci na planecie nazywają ją jego imieniem dla uczczenia dokonań. Tak jak odkrywcę nowego lądu w Nowym Świecie.
Wątek przygodowy jest, jak sądzę, mniej ważny. Może poza odkrywaniem wnętrza samego siebie. Rocannon dokonuje tego będąc w kontakcie z istotami innych kultur. Okazuje się bowiem, że potrafi posługiwać się telepatią i odkrywa umiejętność czytania myśli innych osób. Zatem poznawanie innych kultur jest też poznawaniem samego siebie, swoich możliwości.

Człowiek z miotłami


Często widziałem pozostawiane obok suchowolskiego kiosku z gazetami (tego naprzeciwko mojego okna) miotły. Ale do tej pory nie widziałem kto to robi. Aż dziś zobaczyłem go. Podszedłem i zagadnąłem.
Miotły, wykonane z brzozowych witek wbitych na leszczynowe trzonki, kosztują 3 zł. Dziadek przywozi je rowerem, kiedy jedzie do kościoła. Przyjeżdża też w czwartki, na bazar. Pokośno leży 9 km od Suchowoli.
Nie boi się ich zostawiać. No bo co - mówi - ja nie zbiednieję. A kto tu ukradnie - dodaje. Chyba że chuligani, ci co malują wieczorami po ścianach. Robię je... no bo co mam robić, kiedy siedzę w domu.
Powiedziałem mu, że uczę w szkole. Zapytał o dyrektora i zaraz dodał, że się z nim dobrze zna. Martwił się, że teraz młodzież jest inna. Kiedy ja chodziłem do szkoły - mówił - to uczniowie bali się nauczyciela. I zaraz podał historię...
Kiedyś mieszkali Żydzi w Pokośnie. Jeden z nich kupił cielaka. Zaprowadził go na podwórko, do chlewika. Cielak zaczął ryczeć głośno. Dlaczego? Nie wiadomo. Ale młodzi chłopcy poczuli się w obowiązku ująć się za cielakiem i zaczęli obrzucać chodzącego po podwówrku Żyda tak, że ten musiał schronić się w gospodarstwie drugiego. Ale dowiedział się o tym nauczyciel. Zebrał uczniów i zapytał srogim głosem kto rzucał kamieniami w Żyda. Nikt się nie przyznał. Więc nauczyciel zdjął pas i po kolei każdemu urwisowi wymierzył sprawiedliwość.
Ja nie rzucałem - dodał właściciel miotł. Kiedy to mówił patrzył pustymi oczami w przeszłość, jakby na własne oczy obserwował jeszcze raz tą sytuację. Byłem dobrym chłopcem - dodał.
Dyrektor to dobry człowiek - stwierdził dziadek. Ja od razu poznaję ludzi. Spojrzę i wiem, kto dobry, kto nie - ciągnął dalej. Przyznam, że tylko przez moment miałem ochotę zapytać go co sądzi o mnie. No ale nie można zbyt dużo wiedzieć o sobie. Gdyby chciał mi powiedzieć, zrobiłby to.
Podałem mu dłoń i odszedłem

wtorek, 12 czerwca 2007

Poduszki w oknach

W oknach bloków w pobliżu skrzyżowania ul. Sienkiewicza i Al. Piłsudskiego widziałem suszące się poduszki. Uważa się, że jest to obyczaj przeniesiony z wiejskiej tradycji, sposób na manifestację dobrobytu domu.
A po zimie i wilgotnej wiośnie wysuszyć poduszki trzeba, no i jak się dobrze śpi na nich po przewietrzeniu - dodałby kulturowy materialista.

Obiad w "Podlasiaku"

Około czwartej po południu. Jem obiad na tarasie baru "Podlasiak". Ze swoją tacką dosiada się do mnie mężczyzna, około 40-ki, opalony blondyn w białej obcisłej koszulce. Jemy przez chwile w ciszy. Nagle słyszę z jego ust:
- Przepraszam, ale muszę coś zrobić!
I zanim zdążyłem zareagować dodaje:
- No ale Pana może to nie zdziwi - mówi uspokajająco, ale zerka z lękiem w kierunku sąsiedniego stolika, gdzie siedzi dziewczynka z rodzicami i je racuszki w śmietanie.
Szybciuto wyjmuje 250-gramową butelkę wódki, tzw. piersiówkę, wypija łyka, chowa ją równie sprawnie i popija kompotem.
I dalej jemy obiad. Po 5-ciu minutach wstaję i życząc smacznego zabieram swoją tackę. Wychodzę.