wtorek, 3 lipca 2007

Mieszkajac w domku jednorodzinnym - odslona druga


Dotarliśmy o 9ej. Oprócz nasz przed dom zajechała furgonetka z białoruskimi numerami. Wysiadło z niej dwóch mężczyzn, starszy i młodszy. Obydwaj rozmawiali po rosyjsku (czy białorusku). Gospodarz był tak zaaferowany, że nie zwrócił uwagi na nasze dzieńdobry. Stał w garażu. Ściskał go starszy z gości, kiedy przechodziliśmy obok.
Na górze pustka. Kiedy wyszedłem na balkon, aby się przebrać, przybysze ze Wschodu ładowali opakowane w czarny brezent pakunki. Nie były zbyt ciężkie i szybko się uwinęli. I odjechali.
Głównym bohaterem dnia był Bogdan, pośrednik w organizacji prac budowlanych. Umówił się z nim mój zwierzchnik. Mieli omówić ich sprawy i przy okazji załatwić mi jakiś stały kontrakt na dwa miesiące.
Siedział w biurze, które stanowił pokój z biurkiem i fotelem. Ściany pomalowane na pomarańczowo, chciałoby się powiedzieć sraczkowaty kolor. Po lewej stronie przy wejściu szafa, a na niej segregatory z napisami na grzbietach nazwami, chyba spółek lub inicjatyw budowlanych. Naprzeciw biurka, przy oknie, ważny sprzęt - naścienny kalendarz.
Bogdan to średniego wzrostu brunet, z wąsem. Zdecydowany głos, i gest. Dobra prezentacja, ale głupkowate tematy rozmów. Prowadził je przez połowę naszej wizyty. Wprawdzie dotyczyły one poszukiwań miejsca pracy dla pomocnika, ale tematyka była różna, przeważnie plotkarska. Widać była jak elastycznym trzeba być w komunikacji, aby zdobyć zaufanie rozmówcy: od wulgarności, przez zdecydowane, krótkie rozkazy po proste prośby o informacje. Niekiedy wszystkie te elementy występowały w jednej rozmowie.
Prawie zupełnie zignorował szefa.
Ma zadzwonić do mnie jutro, może z konkretną propozycją.
Pracowaliśmy prawie do 19ej. Dziś nieco lżej, ale marudniej

Brak komentarzy: