poniedziałek, 27 sierpnia 2007

Powitanie

Powrót na 3-letnie śmieci frustruje. Jak się widzi osoby, które nie mają odrobiny taktu i zamiast powitania wchodzą w kontakt ze słowami - oczywiście wypowiadanymi w konwencji swoistego "żartu" - a pan to w sierpniu nie mieszka w 216.
Nie potrafię wpisać się w ich logikę. Uznaję to za idiotyzm. A może to tylko czyjaś frustracja? Tymczasem ja się sfrustrowałem po tym fakcie.

wtorek, 21 sierpnia 2007

Granice obrony koniecznej

Wczoraj ok. 9ej pojawił się jakiś pan, z kategorii dobrze usytuowanych mieszkańców bloku, lecz nieco młodszy od pozostałych, czyli ok. 60-ki. Okazało się, że studzienka odpływowa jest zatkana, a co więcej to my mieliśmy ją zatkać gipsem.
Nasza wina była w połowie - w ćwierci pana Mirka, w ćwierci moja - a w połowie wynikała z dotychczasowego stanu udrożnienia studzienki. Dwie inne studzienki były w podobnym stanie, tj. pełne piasku i na granicy przepuszczalności wody. Warte uwagi było jednak co innego.
Sposób dyskusji pana Mirka był elastyczny. Najpierw minimalizował skutki wlewania gipsu do studzienki. Potem, ponieważ nie było innej możliwości jak pójście na miejsce czynu, gdy zaczeliśmy badać metalowym prętem jaki jest stan drożności kanału, inwestor dalej perorował z intruzem. Argumentem na naszą obronę była obecność piasku. Ale inwstor zmienił plan działania: stwierdził, że tacy fachowcy jak my nie mogliśmy popełnić czegoś tak głupiego. Wlewaliśmy popłuczyny, ale nie stwardniały gips. - Czy pan ma 16 lat? Czy oni także mają po 16 lat? - ironicznie i retorycznie zapytał interweniujący. Chyba nie rozumieli co jest obiektem rozważań: w ogóle wlewanie popłuczyn czy wrzucanie gipsu. Obydwaj patrzyli sobie prosto w oczy jak rewolwerowcy przed oddaniem strzału. - Oczywiście, że nie - odparł pan Mirek poddając nieskuteczny argument. Ale szybko spróbował innej metody obrony i to właśnie ona skłoniła mnie do tego, aby opisać całe wydarzenie.
Czy pan ma mieszkanie w tym bloku - zapytał. Nieco zbity z tropu intereweniujący rzekł z ociąganiem, że tak. To był punkt zwrotny w całej rozmowie. - Tu wybija co jakiś czas i nazwijmy rzecz po imieniu, chodzi o gówno. To wina konstrukcji studzienek odpływowych. Firma je zakładająca spartoliła robotę - ciągnął jak maszyna inwestor. - I wie pan. To będzie się powtarzało - niczym przepowiednie plag głosił pan Mirek. - Nie tak dawno jednemu wylało i chodził po kostki, no wie pan w czym... a wszystko przez konstrukcję studzienek. Nie ma rady - podsumowywał. - Panowie, to wlejcie do otworu wody. Trzeba zobaczyć czy niedrożność da się usunąć. No i usuńcie w ten sposób resztki gipsu, tak aby sprowadzeni do naprawy usterki pracownicy nie spostrzegli waszego udziału - nie dawał za wygraną. Przyniosłem pół wiadra wody. Wlałem i woda przerwała niedrożność. Wyszliśmy z garażów.
- Tacy jak on czepiają się bez potrzeby - skwitował kilka godzin później, lecz o wiele bardziej dosadnie, pan Mirek. Okazało się, że przyczyną wizyty tego pana była nie jakaś szkoda, lecz ślady gipsu na posadzce, wokół studzienki. A nasz inwestor był przekonany, że broni siebie i swojego czynu, lecz wskazałem, że ja też “dolewałem oliwy do ognia”. Lecz czy miało to jednak znaczenie w ogólnym rozrachunku?
Skuteczną okazała sie taktyka przeniesienia winy na bardziej ogólny i tradycyjny motyw: winny jest system, którego reprezentantami są robotnicy budowlani i ich firma. Poszliśmy do swoich obowiązków.

środa, 15 sierpnia 2007

wtorek, 14 sierpnia 2007

Życie w złotym wieku

Stoję w 5-minutowej kolejce w aptece na ul. Lipowej. Mam do wykupienia receptę na leki przepisane przez alergologa. Towarzyszy mi obawa, że wydam w całości otrzymaną dziś 100-złotową zaliczkę.
Za mną pojawiają się jeden po drugim dwaj starsi panowie. Gdy jeden odchodzi do sąsiedniego okienka, pojawia się drugi. Nie przyglądam mu się specjalnie, aż do momentu gdy niespodziewanie wyrywa się przede mnie i zwraca się do stojącej akurat po drugiej stronie okienka młodej i ładnej sprzedawczyni. - Czy jest viagra - pyta rezolutnie. - Tak odpowiada dziewczyna - ale na receptę. - Oczywiście, że na receptę - ripostuje, ale bez irytacji dziadek. I spowrotem ustawia się za mną.
Jest dobrze po 60-ce. Szare pantofle, takie same garniturowe spodnie na kant i sportowa koszula, podobna do polo, ale znacznie szersza. Na wysokim czole przeciwsłoneczne okulary.
Kolejka się nie rusza. A dziadek zaczyna się wiercić i przebierać nogami. Ale tylko tak okazuje zniecierpliwienie. Tymczasem przy drugim okienku stoi kobieta, a za nią mężczyzna. Obydwoje po 70-ce. Ona, elegancko ubrana w letnią kolorową sukienkę zwraca uwagę intensywnym bronzem fryzury, on, o lasce, w zwyczajowych spodniach z materiału, jakby wyszedł z mieszkania specjalnie po leki. - Jak się miewa pani mąż. Dawno go nie widziałem - zagaduje mężczyzna. - A, wie pan, on o 6-ciu lat już nie wychodzi na podwórko. Porusza się po mieszkaniu wózkiem - odpowiada kobieta. - O widzi pan, zaraz wydam 300 zł na leki. Ale cieszę się, że jest. To najważniejsze - dopowiada refleksyjnie.
Gdy odebrałem swoje leki i z ciężkim sercem zapłaciłem moje 50 zł, przez chwilę ociągałem się by zobaczyć jak obsługiwany jest dziadek od viagry. Podał receptę, trochę po partyzancku, ukratkiem, ale zaraz potem zapytał czy dostanie 10% upustu. A po chwili przemówiło przez niego doświadczenie kupującego: - Tylko proszę bez ulotek.
Powoli wyszedłem na ulicę.

"Entente cordiale" po polsku

- Przepraszam bardzo. Mam do pani pytanie. Czy ten kolor to écrie - pytam siedzącą na stoliku z przecenionymi swetrami panią w średnim wieku. Towarzyszy jej mężczyzna, także sprzedawca. Z zauważalną niechęcią podchodzi do mnie i potwierdza moje przypuszczenia. Koszula jest niedroga i rozmiar odpowiada mojemu. Aż tu słyszę, jak do stojącej obok ekspedientki zwraca się młoda dziewczyna. Niziutka, dość korpulentna, włosy z balejarzem, ścięte tuż nad karkiem, na prawym przedramieniu tatuaż w formie ornamentu roślinnego, a na twarzy delikatny rumieniec być może świadczący o pośpiechu z jakim wpadła do sklepu. Mówi, że szuka koszuli. Opisuje ją i okazje się, że chodzi o dokładnie taką samą, jaką trzymam w rękach. Sprzedawczyni daje do zrozumienia, że jedyny egzemplarz trzymam ja. Na krótką chwilę zapada cisza, a potem pada argument: - Jutro mamy ślub. Narzeczony kupił koszulę, ale białą - z odrobiną może nawet odgrywanej rozpaczy rzuca dziewczyna. W tym momencie w zasięgu mojego wzroku pojawia się mężczyzna. Ciut wyższy od niej, łysiejący blondyn, dobrze umięśniony i z trochę zagubionym wyrazem twarzy.
Poczułem, że mam misję i zdecydowanym ruchem wręczyłem koszulę dziewczynie. Po chwili oglądania dziewczyna decyduje się na zakup. - Du you have 2 zlotych - rzuca do mężczyzny i wszystko staje się jasne.
Odchodząc mężczyzna uśmiecha się do mnie serdecznie. Chcielibyśmy sobie coś miłego powiedzieć, ale nie udaje się. - Have a nice … - tylko tyle plącze mi się po głowie. “Wedding” przypomina mi się po dobrej chwili od momentu ich wyjścia.

czwartek, 9 sierpnia 2007

"Homo orientalis" w pracy


Pan Mirek wyraźnie wkurzył się, gdy szef wybrał się po rękawiczki ochronne i nie było go ponad 15 minut. Zaczął kląć pochylony przy prostowaniu drutów, a ja robiłem zaprawki na ścianach i suficie. W końcy poprosił, abym zatelefonował do szefa.
W rozmowie tête-a-tête bardziej panował nad słowami.Był nie w humorze do momentu, gdy można było zobaczyć jak urosła ścianka z luksferów.
W czasie pracy, a nie odstępował nas dziś prawie ani na krok, zacząłem go podpytywać o różne rzeczy. Mogłem przenieść uwagę, ponieważ nie miałem konkretnej pracy do wykonania. Nie było to dobre posunięcie, groziło słowotokiem. No chyba że celem miałoby być danie upustu jego uczuciom, by pacyfikować nastroje.
- Ja wszystko umiem - podreślał inwestor. Pracował jako kierowca spychacza, mechanik, spawacz w Grecji pod koniec lat 80. Zaznaczył, że uchodził za złotą rączkę w porównaniu z jednokierunkowo wykształconymi Grekami. - Ja tam sobie poradzę - tłumaczył inaczej swoją zaradność pan Mirek. Jak trzeba to zakasam rękawy i będę pracować - dodawał. To kolejny przykład pewnego typu mentalności. Widziałem ją u Rosjan, uczniów i nauczycieli. Nauczyciele przygotowywali dzieci do rywalizacji, która, w przyszlosci, miała sluzyc walce prowadzonej w celu obrony narodowej tożsamości i państwowego interesu.
Pan Mirek powiedział w pewnym momencie, że nie będzie ukrywał, że nie jest Polakiem (tak to zapamiętałem). Ale kim jest, tego nie powiedział. To ciekawa opinia. Daje mi możliwość stwierdzenia, że pan Mirek jest przykładem człowieka, na którego oddziałuje kilka kultur. Choć mógłby zadeklarować konkretną przynależność narodową to w praktyce nie byłby w stanie realizować jej zestawu wartosci. Realizowany zestaw wartości takiego Podlasianina jest bardziej złożony niż jakakolwiek prosta deklaracja.
Wieczorem inwestor zmienił obiekt opisu i zaczął mówić o córce. Bez wad, bez kłopotów, ma 16 lat i już wie, że będzie tłumaczem przysięgłym - ot marketingowy obraz. Pamiętam, że pani Grażyna wpadła w podobne tony przy pierwszym spotkaniu. Ale po co nam o tym mówił pan Mirek? Czy to taki społecznie uznany zwyczaj prezentowania własnego kapitału intelektualnego? Czy może po prostu brak ogłady, słabość, a może małostkowość? Czy wreszcie chęć wygadania się, sposób na zbudowanie przewagi lub choćby równowagi pozycji w rozmowie? Słuchałem tego i przytakiwałem. Tylko po to by był kontakt, choć czasami miałem wrażenie, że idę za daleko w komunikacyjnych ustępstwach. A czasami dawałem się ponieść i wspminałem o moich planach. Coz, kto z kim przestaje…
Od wczoraj panu Mirkowi zmieniał się nastrój. Jest, a wydaje się, że na pewno był, humorzasty, do zawału przynajmniej. Nie budzi mojego zaufania autoprezentacja, w której osoba podkreśla, że jest “niesłychanie spokojnym człowiekiem”. Po południu, w rozmowie z parkującymi w garażach swoje samochody starszymi panami inwestor nieco preformułował definicję: jestem spokojnym człowiekiem, ale ja trzeba to… (nie pamiętam jakie sformułowanie tu padło).
Kręcił się koło nas prawie cały dzień. Gdzieś w połowie odezwałem się w kwestii definicji i porównałem nadzór nad naszą pracą do tego jak motywuje sie "człowieka wschodu". Jej źródłem może być przymus. Czasami jedynie nadzór ze strony silnej jednostki pozwala na uzyskanie efektów. Tu zgodziliśmy się obydwaj.
Koniunkturalność, gotowa wizja świata, pewność siebie w kontakcie z innymi, gotowość do walki z nawet wyimaginowanym wrogiem, osamotnienie, poczucie odrzucenia, brak akceptacji, potrzeba silnej władz zwierzchniej wynikająca ze słabej woli samostanowienia - czy to w ogóle nadaje się na charakterystykę homo orientalis? Sama kategoria budzi moje wątpliwości. Jest tutaj tylko dlatego, że pan Mirek jej użył. I tak zostanie.

środa, 8 sierpnia 2007

Powiedzenie, ktore powinienem znac

Popie oczy wilcze gardło
Co zobaczy to by zżarło

Muzyczny kontakt ze Społem


- Co tam dzisiaj w słuchawkach - zapytała mnie znajoma brunetka stojąca tym razem na stoisku mięsnym. - Jazz - odpowiedziałem dość pewnie. - O, to poważna muzyka - dodała zabierając się za krojenie plasterków salami cygańskiego. - Tak, ale ja dopiero zaczynam słuchać - odparłem asekuracyjnie. - Podobno trzeba do niego dorosnąć - dodałem, ale nie wiem dlaczego. - O tak, z pewnością, do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć - spojrzała na mnie i zabrała się do zdejmowania drugiej części skórki z kiełbasy.
- A pani czego słucha - zapytałem odważnie, kiedy stała odwrócona do mnie. - Ja, muzyki klasycznej - i spojrzała nieco zaskoczona w moją stronę, lecz jej głos był tradycyjnie pewny. - A jakiej ostatnio - kontynuowałem niezmąconym głosem. - Klasycznej, takiej spokojnej, Ajalo(?) Kenny G - rzuciła nie odwracając się. Aha - poruszyłem głową z uznaniem, lecz tak na prawdę nie wiedziałem o co chodzi. - Taką spokojną muzykę słucham, taki Dima Czepuk z fletnią Pana - dorzuciła i oddała mi moje 20 plasterków. - Przepraszam, Dima jak? - zapytałem, aby okazać zainteresowanie. - Dima Czepuk - powtórzyła. - Dziękuję, zapamiętam - odpowiedziałem ochoczo już odchodząc. - Dziękuję - uśmiechnęła się znacząco.

sobota, 4 sierpnia 2007

O jedną intepretację za blisko

Na wystawę IPNu “Twarze bezpieki” trafiłem w czerwcu z kolegą dość przypadkowo. Widziłem ją przedtem z okien autobusu, słyszałem od cioci jak opowiadała, że znalazła zdjęcie jej kolegi z ławki szkolnej. My szukaliśmy wrażeń, punktu zaczepienia, “nabuzowani metodologią” potrzebowaliśmy materiału do zintepretowania, albo po prostu wyładowania energii po średnio inspirującym pracę intelektualną dniu. Mnie ciekawiło czy zobaczę jakieś znane twarze z południa Podlasia, np. tą, o której mówiła ciocia.
Było popołudnie. Obok nas przy tablicach umieszczonych przed budynkiem archiwum przewijały się pojedyńcze pary matek z dziećmi. Kobiety wolniej, dzieci szybciej przebiegały od tablicy do tablicy. My czytaliśmy biogramy, fiszki rejestracyjne. Szybko okazało się, że najciekawsze są podania i opinie. Były to faksymile autentycznych dokumentów pisanych przez głównych bohaterów lub pracowników organizacji bezpoeczeństwa.
Co chwila wybuchaliśmy śmiechem i to tak głośnym, że zacząłem się obawiać o to czy nie zwracamy nadto uwagi innych osób. A jednak bawiliśmy się dobrze bo analizowaliśmy teksty kultury (może literatury) i nie zwracaliśmy na efekt polityki historycznej o jakich pisze Piotr Osęka (Gazeta Wyborcza, 4.08. 2007). Twarze dla nas nie istniały. Ważne były związki frazeologiczne, skróty myślowe, czy po prostu oczywiste błędy językowe.
Przyciągając nasz wzrok do “tekstów kultury” (w antropologicznym jej znaczeniu) nie zauważyliśmy jak uprawiana jest polityka historyczna przez IPN, jakiej wiedzy dostarcza wystawa panneaux. Poszliśmy o jeden most za daleko - możnaby powiedzieć parafrazując tytuł filmu - gdy doszukiwaliśmy się ukrytych struktur, lub o jeden most za blisko nie wyczuleni na kontekst społeczny wystawy i jej bezpośredni związek z pamięcią historyczną.
Piotr Osęka poddaje surowemu osądowi wymowę wystawy. Jego wnioski można streścić w następujących tezach:
- celem wystawy jest napiętnowanie przestępców a nie prezentacja wiedzy historycznej; wymierzanie sprawiedliwości jest zadaniem sądów.
- prezentacja biogramów pracowników służb bezpieczeństwa nadaje tematowi wymiar jednostkowy, a nawet intymny, gdy opisywane są ich wykroczenia dyscyplinarne. Dostarczane w ten sposób informacje pozwalają jedynie na stworzenie obrazu poszczególnych osób, obrazu bardzo negatywnego - Piotr Osęka porównuje twarze bezpieki do twarzy monstrów.
- zawartość panneaux nie została poddana pracy analitycznej. Nie zadbano o analizę przyczyn wstępowania do służb bezpieczeństwa, o przedstawienie środowisk, z jakich rerutowali się ich członkowie. Osęka wskazuje kierunek interpretacji definiując ich w kategoriach socjologicznych jako “ludzi zbędnych”.
- w kontekście historiograficznych wystawa została sklasyfikowana jako element rocznicowo-konfrontacyjnego modelu wyjaśniającego (odwołanie do tekstu Błażeja Brzostka i Marcina Zaremby, młodych historyków warszawskich), kładącego nacisk na przeciwstawianie społeczeństwa i władzy według schematu “my-oni”, na upolitycznienie tez i werdyktów zamiast solidnej analizy socjologicznej
- wystawa IPNu jest obliczona na uzyskanie chwilowego efektu politycznego - (“to polityka historyczna w czystej postaci” - pisze Piotr Osęka). Sugeruje prostą konstrukcję zła tkwiącego w systemie komunistycznym: jego wcieleniem jest grupa przestępców o niebudzących kontrowersji, wyłącznie negatywnych cechach charakteru przysłana z Moskwy (“to szubrawcy z Moskwy” - cytuje autor artykułu).

Piotr Osęka proponuje inny model analizy interpretacji zła jako kategorii społecznej. Powołuje się na pracę Hannah Arendt “Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła”, w której autorka zajęła się opisem przypadku oprawcy hitlerowskiego i bez podkreślania charakteru monstrum nie wydała wyroku ułaskawiąjącego.
Na podstawie lektury białostockich biogramów można było zobaczyć jak poprawia się styl tekstów pisanych. Z charakterystyk nielicznych kobiet pracujących w SB widać ich większe kompetencje, zaangażowanie i skuteczność działania w porównaniu z męską częścią pracowników. Wydaje się, że teza o “ludziach zbędnych” jest trafna, choć na podstawie danych nie da się jednoznacznie określić statusu społecznego wszystkich członków.
Z tamten wystawy wyszliśmy opróżnieni z emocji. Było tam także poczucie uczestnictwa w spektaklu, na którego temat i obsadę nie mieliśmy wpływu. To były igrzyska dla maluczkich.

Słowiańska dusza


Jechaliśmy do hurtowni po materiały do remontu: pustaki szklane, klej. płytę karotnowo-gipsową. Samochód pana Mirka to 15-letnia terenówka.
Usiadłem z tyłu, za kierowcą. I słuchałem jego rozważań. Nigdy do tamtej pory nie był tak rozmowny.
Nie pamiętam w jakiej kolejności padały jego uwagi o polskiej rzeczywistości. Najważniejsze, że za rok, za dwa czeka Polskę krach ekonomiczny. To musi się stać, tyle nieuczciwości ile mamy obecnie musi doprowadzić do katastrofy. Jego umiejętności są wystarczające, aby ocalić siebie i rodzinę: zna język grecki, ma pewien fach budowlany. Służby specjalne działaja od wieków w ten sam sposób, nieprawdaż historyku - zagadnął mnie, ale w głosie nie było znaku zapytania, nie potrzebował mojego wsparcia, był przekonany o tym, że mówi pawdę. Przytaknąłem, bo nie byłem gotowy na przeciwstawienie się jego tezom. Chyba jednak byłaby to zbyt bolesne - stwierdzam po kilku dniach.
Kilka dni póżniej - wczoraj - pan Mirek dołożył kolejną cegiełkę do swojej teorii życia niedoobalenia. - We władzach siedzą dyletanci - skorumpowane durnie - mówił z pzekonaniem, a widać było, że kontakty z fiskusem dały mu się mocno we znaki. Świat opierający się na takich filarach musi się zawalić. Tylko po co inwestuje? Po co ten remont?
Dumny jest ze swojej żony. Uważa ją za geniusza podatkowego.
Dziś jako przykład podał produkcję kas pancernych, których wartość opiera się na zrobieniu wzualnego wrażenia (mocne drzwi), gdy tymczasem dno jest tak słabe, że nie sprawiłoby jego przecięcie niezbyt zaradnemu włamywaczowi. Innowacją po wejściu Polsk do Unii było … dodanie niemieckich kluczyków.
Homo orientalis - ma zadanie przetrwać jakiekolwiek trudności pojawią się przed nim. - My jesteśmy hominis orientalis - i wskazał pan Mirek na mnie. Niedobrze mi się zrobiło. Bo czułem, że moja definicja takiej abstrakcyjnej kategorii różni się od jego.
No i słowiańska dusza. Ta nie jest drobiazgowa, nie targuje się, dba przede wszystkim o spokój w relacjach, myśli dłuższą perspektywą czasową. Ja mam słowiańską duszę - już dwa razy usłyszałem z jego ust tę “polisę ubezpieczeniową”.
I tak już będzie drugi tydzień razem...

"Testosteron"


Komedia? Satyra? Czy opowieść o zasadach rządzących statystycznie największą ilością relacji męsko-damskich?
Komedia, bo śmiejemy się z niewybrednego, robotniczego (mającego swoje źródła choćby na placu budowy) slangu, z gagów, z żartów sytuacyjnych.
Satyra, bo w sposób wyolbrzymiony i wykrzywiony przedstawiono reguły współżycia damsko-męskiego. Filmowa rzeczywistość jest światem kompletnym, dlatego ma cechy tego gatunku. To satyra na mężczyzn. Pokazany mężczyzna jest brutalem, instrumentalnie traktuje kobiety.
Realizm, bo pokazuje pewną część polskiej rzeczywistości. Rzeczywistość została tutaj przeniesiona do wymiaru symbolicznego, jako refleksja o typowych męskich zachowaniach wobec kobiet przedstawionych w rozmowie między kilku mężczyznami.
Jak można wyjaśniać taką rzeczywistość: męską brutalność i instrumentalność w relacjach z kobietami? Można uznać, że jest to pokazanie męskiego zakompleksienia wiążącego się z lękiem przed zerwaniem więzi z matką i poszukiwaniem drugiej, młodszej... matki. Porażka w poszukiwaniach prowadzi do wyparcia winy i oskarżenia kobiet o rozwiązłość seksualną, co ma tłumaczyć własne niepowodzenie.Kwestię niepowodzenia można też wiązać z popędem płciowym. Z założenia mężczyznę i kobietę nie może łączyć nic poza seksem. Mężczyzna uprawia go jedynie po to, aby zaspokoić swój popęd płciowy, kobieta zaś dla poprawienia swojego statusu społecznego.
Film nie ma walorów edukacyjnych. Skierowany jest wyłącznie do dorosłych, dojrzałych osób, którzy ujrzą tam dopełnienie znanej im rzeczywistości lub, jak ja, oburzą się na proste, a zatem atrakcyjne, dwubarwne opisanie świata. Ten film wymagał fachowego komentarza.
Świat mężczyzn ma kilka cech:
- jest brutalny. Świat bez kobiet miałby nim nie być. To przez kobiety mężczyźni walczą i zabijają się. Takie opisywane przeze mnie stroszenie piórek tylko z poważniejszymi konsekwencjami.
- uproszczony, jednobarwny, ma ograniczone odniesienie, choć jest skończony i nie ma w nim miejsca na inne światy.

Zapytałem jedną z kobiet, po 30-ce, sekretarkę w instytucji związanej z kulturą pisaną, jak ocenia “Testosteron”: komedia, satyra czy raczej fragment rzeczywistości? Uśmiechnęła się, lecz jakoś niepewnie i ze wzrokiem wyrażającym zdziwienie odpowiedziała, że dużo jest w nim prawdy. W każdym bądź razie mężczyźni i tak to świnie - dodała po pewnym czasie. Jej status dawał mi pewność, że wie o czym mówi.