czwartek, 26 lipca 2007

W Społem


Zauważyłem ją najpóźniej kilka dni po wprowadzeniu się do mieszkania. Jej niższy niż zazwyczaj mają kobiety, wyraźny i ciepły tembr głosu usłyszałem w sklepie spożywczym “Społem”, gdzieś między kasą a półkami. Miała proste, czarne, długie włosy. Nieco pociągła twarz, z trwałym lekkim rumieńcem. Potem, przy kasie, zwrócił moją uwagę jej szczególny stosunek do klientów. Pakowała towar do toreb plastikowych. Nie uśmiechała się szczególnie. Nie było w jej zachowaniu nic z kokietowania, nie sprawdzała swojej atrakcyjności. Wykonywała swoje obowiązki z uwagą i sprawnie. Pochylała głowę nad kasą i wpatrzona w cyferblat mówiła: - Proszę. Oto ubranko - tak nazywała “reklamówki”. - Poproszę o grosiaszki na wagę - mówiła, kiedy należało co nieco dodać do okrągłej sumki. Bez zauważalnego dla klienta wysiłku odchodziła od kasy by sprawdzić cenę towaru. Zawsze mówiła proszę, dziękuję, do widzenia, z rzadka podnosząc wzrok znad kasy. Wielu klientów witało się z nią w sklepie. Ona odpowiadała znacznie więcej niż zwyczajowym “dzieńdobry”. - To co, będzie szybki obiad - powiedziała zwracając uwagę na pierogi z truskawkami, które kupowałem pewnego dnia wracając z pracy. - Też tak czasami robię - dodała nie czekając na moją odpowiedź. A ostatnio podarowała mi jeden grosz. Zamiast 43 powiedziałem, że mam jedynie 42. - To nic, nie zbiedniejemy - szybko odpowiedziała pochylona jak zwykle nad kasą. - Miło mi to słyszeć - odpowiedziałem i podziękowałem.

Brak komentarzy: