sobota, 28 lutego 2015

Snajper - strzał w stopę

Nie bardzo wiem za co można wyróżnić „Snajpera”. Wiele krytycznych uwag, może jedna pozytywna. Wiele radzieckich filmów o wojnie ojczyźnianej było podobnie „dętych”. A tu jeszcze oscar [sic!] za... montaż dźwięku. Wydaje się, że to typowa hagiografia: żywot żołnierza, który oddał życie za ojczyznę. Taka hagiografia pokazywana w czasie konfliktów - na Ukrainie, w Syrii, w pn Iraku - ma cechy nieudolnej propagandy militaryzmu USA. Mamy tam typowy dla westernowy podział na dobrych Amerykanów i złych Irakijczyków. O co w tym wszystkim chodzi?
Oglądamy zmaganie się żołnierza z zespołem stresu pourazowego powstałego w rezultacie udziału w czterej kampaniach w Iraku. Zanim został żołnierzem był „cejrowskim" - prawdziwym amerykaninem: cynicznym, pewnym siebie, brutalnym, w środku zagubionym. Wychowany w purytańskiej rodzinie miał jasny, pasterski ogląd świata. Ludzi dzielił na trzy kategorie: owce, psy i psy opiekujące się owcami. Nie stawiał pytanie dlaczego świat jest tak urządzony? Na wojnie to z kolei świetny snajper, niezastąpiony, pewny punkt oparcia kolegów. Był ojcem na odległość, ponieważ ojczyzna tego wymagała. I umiarkowanym cowboyem w sypialni. W środowisku kolegów niepozbawiony dystansu do siebie i innych. Co mamy jeszcze?
Irakijczyków pokazano jako mściwych, krwiożerczych, podstępnych, manipulujących emocjami, podporządkownych fundamentalistycznej mafii. Dzieci - po obu stronach - uczestniczyły w dziwnym rytuale przygotowania do trudnego życia. Ich bezradność najbardziej zatrważa. Atutem może jest to, że niejako przy okazji pokazano typową amerykańską rodzinę.
Oglądanie zdecydowanie odradzam.

Zagubiony?

Czy pan się zgubił - powiedział do pracownika supermarketu mały blondynek pilnujący wózka z zakupami. - Moja mama zawsze czegoś zapomina… czy pan się zgubił - powtórzył pytanie na końcu. - Nie, ja tu pracuję - wyrzucił z siebie wzruszony mężczyzna. 
Nieskomplikowany wątek: śmierć dziecka, która wywołuje kaskadę działań i wydarzeń w rodzinie skandynawskiego policjanta. Książkowy wątek zamiany zostaje wzbogacony nowym elementem, którym jest odpowiedź na pytanie: co może się stać, jeśli zracjonalizujemy działania zmierzające do uśmierzenia psychicznego bólu. Niemowlę i ojciec dziecka tworzą emocjonalną oś, której finał opisałem w sparafrazowanym dialogu. Czy ojciec rzeczywiście się zgubił? Polecam film nagrodzonej Oscarem duńskiej reżyserki Susan Bier.


niedziela, 22 lutego 2015

Upadek

O czym jest "Birdman"? O demonie popkultury, z którym walczy przeciętnej klasy aktor? O nieudanej przemianie, o tym jak trudno aktorowi wydostać się z medialnego zaszufladkowania? Jeśli tak, nic nowego. 
Błyskotliwe, allenowskie dialogi, niespodziewane zwroty akcji i memento. Znakomita rola Michaela Keatona. Sądzę, że jeden z oskarowych pewniaków (9 nominacji). 
Największa wartość: nieprzewidywalność biegu akcji filmu.

Oświeceniowa religia

Zamierzeniem Maciejki było zdefiniowanie na nowo mesjańskiego ruchu religijnego, w opozycji do koncepcji Graetza ustawiającej judaizmy w logiczny łańcuch rozwojowy i umieszczającej frankizm w ślepej uliczce. Dla autora książki ruch kontynuatorów sabataizmu jest tym, który nie uległ haskali, upraszczającej pod wpływem oświecenia judaistyczną myśl religijną. W latach 70. XVIII wieku miał być aktualnym tematem debat, kiedy o chasydyzmie ówczesne źródła milczały.
To co było wyjątkowego w ruchu Jakuba Franka sugeruje pierwsza część tytułu książki - "Wieloplemienny tłum…  Jako jedyny z judaizmów stworzył mapę wyznań chrześcijańskich, z którymi miał wchodzić w relacje/spory teologiczne. Sprzyjała temu mozaika narodowo-reiigijna XVIII-wiecznego Podola. Może zatem frankizm jest jedynym projektem religijnym o uniwersalistycznie oświeceniowym zasięgu?
Żaden z literatów podejmujących temat frankizmu nie wyszedł poza opisanie ruchu. Nie udało się też to Oldze Tokarczuk - powiedział Paweł Maciejko. 
Co było potem…? Porwał mnie „Birdman” ;)

poniedziałek, 16 lutego 2015

Zbyt szybkie cięcie

„Kingsman” opowieść o komiksowym superbohaterze… i to powinno wystarczyć, aby zniechęcić do obejrzenia. Poszedłem. Dlaczego? Dla Colina Firtha...
Sceny walki śmieszne w swojej doskonałości. Śmieszny typ superbohatera, angielskiego gentlemana, którego, w odróżnieniu od Jamesa Bonda, nie pociąga płeć piękna. Dodam dla porządku, że mężczyźni też nie. Na marginesie tylko można dodać o szczególnym upodobaniu seksualnym nowego pokolenia członków Kingsman. Zainteresowani niech skupią się na premier pewnego skandynawskiego państwa. 
Pod koniec filmu zorientowałem się, że autor filmu mruga jednak okiem do widza. To, że stało się to pod koniec filmu daje dwie możliwości: taką, że jestem mało kapujący, lub taką, że film jest nieudaną satyrą filmów bondowskich. Trzymajmy się tej drugiej jednakże… czyli nie polecam! 

sobota, 14 lutego 2015

Ręce

Po starcie: elegancko ubrana blond włosach kobieta koło czterdziestki trzyma w modlitewnik z wyblakłymi kartkami. W tym samym rzędzie w dłoniach kolejnych pasażerów, czytnik e-booków, butelka pepsi, neewsweek. W moich ... smartfon :)

niedziela, 8 lutego 2015

Nieoswojony śmiech

"Dzikie historie", mrożą krew w żyłach, niepokoją, ale i po prostu rejestrują konsekwencje tego jak drobne wydarzenie może urosnąć do rozmiarów kończącej pewien etap zmiany w życiu człowieka. 
20-minutowe etiudy pokazują ogromną skalę intensywności ludzkich emocji. U szczytu budzą niepokój. Na poziomie faktu pobudzają widza do śmiechu kontekstem  - obscenicznością, desperackim, ale i groteskowym zapamiętaniem w zemście, sprowokowanej od dawna skumulowanymi emocjami, wydobytymi jakimś błahym gestem, pozornie niewiele znaczącym słowem.
Zastanawiający jest śmiech widza patrzącego na dwóch mężczyzn bez opamiętania okładających się, nieuchronnie zmierzających do śmiertelnego finału. Dlaczego śmiech? Czy to śmiech lękowy, samoobronny, terapeutyczny, śmiech z żartu, powstałego przez wyjęcie z całej sekwencji zdarzeń kilku scen, które same w sobie mogą śmieszyć, ale w szerszej perspektywie są jedynie objawem toczącej ciało i umysł poważnej cywilizacyjnej „choroby”?To jej sześć ofiar chciał zilustrować filmowy pomysłodawca. 
Polecam „Dzikie historie”: to dobre zaskakujące kino, niepokojące tak jak potrafił to czynić Almodovar - wchodząc w głąb jednostki, wyrwać z wnętrza to co najistotniejsze i bez zahamowań pokazać to widzowi.

niedziela, 1 lutego 2015

Legenda jest bez ziarna prawdy

Nie uczyłem się hebrajskiego, zajęcia z rana, ledwie na oczy widziałem, … wie pan po nocnych pogromach - w ironicznym tonie słowa księdza poproszonego o odczytanie hebrajskiego tekstu na obrazie w sandomierskiej katedrze. Te słowa to parafraza jednego z dialogów z filmu „Ziarno prawdy”. Na sali delikatny śmiech. I jeszcze kilka razy dał się słyszeć. Niektóre sceny i dodająca tempa muzyka świadczą o dobrym wyczuciu nastroju filmu kryminalnego. Końcówka rozegrana w błyskawicznym tempie. I umknęło mi ogniwo dedukcji łączące badania prokuratora z odkryciem zabójcy. Dobra gra aktorska Krzysztofa Pieczyńskiego. Więckiewicz posągowa mina, krótkie cięte riposty: czasami tak krótkie jak - „no”. Trochę za bardzo zadbany macho, gruboskórny emocjonalnie, z wybijającą się w odpowiednich momentach encyklopedyczną wiedzą. Dobrze, że kilka razy po prostu wywrócił się, tym samym nabierając cech zwykłego prokuratora. Warto: kolejny dobry kryminał! Zwraca uwagę sprawiająca wrażenie trójwymiarowej animacja na początku filmu ożywiająca scenę mordu rytualnego z obrazu Prevota. Animacja jest sugestywna, bez komentarza wręcz niepokojąca.