niedziela, 27 września 2009

Nauka ironią


„Napisz mi piosenkę...” - śpiewa jedna bohaterek filmu. Prostą, głęboką, oryginalną... Jeśli przełożyć proste cechy na pomysł scenariusza filmu to można pokusić się o przepis na czeską ironię. Weź historię zwyczajnych ludzi, zadbaj o detale opisu i zakpij sobie z ich perypetii życiowych pokazując, że niczego nie można być pewnym.

Czego uczy ironia w „Do czech razy sztuka”? Że ludzie potrafią podejmować ważne decyzje z błahego powodu, przynajmniej tak może wyglądać to z perspektywy widza. Że za dziesięć minut radości wielu zapłaci bez wahania godzinę nieprzyjemności. I w związku z tym, że „symetria” w życiu jest jedynie postulatem, a może bajką dla tych, którzy wierzą w happy end, przynajmniej kinowy. A także, patrząc na perypetie głównego bohatera, że mężczyźni są konsekwentni w realizowaniu chwilowych pragnień. A niektórzy, dzięki autoironii, potrafią definiować sens swoich działań. I pogodzić się z samotnością.

Warto obejrzeć tę przypowieść.

środa, 23 września 2009

"Moja podróż do Rosji (1932)" Antoniego Słonimskiego


Relacja Antoniego Słonimskiego powala rzetelnością, wyczuciem problemów społecznych, i bezstronnością. Zachwycony narracją chętnie uznam ten tekst za wzór dziennika.
Nie jest to jednak dziennik w pełnym tego słowa znaczeniu. Jego materiał został pogrupowany nie chronologicznie, lecz tematycznie, za wyjątkiem wstępu i zakończenia, opisujących odpowiednio wjazd i wyjazd do ZSRR.

Autor koncentruje się na poszukiwaniu typów ludzkich, opinii oraz na opisywaniu jak oni funkcjonują w systemie, uznawanym przez niejednych za szczyt organizacji społeczeństw ludzkich. Jako obserwator chwyta niemal każdy detal, szczegół życia społecznego i próbuje go zinterpretować pod kątem użyteczności społecznej.
Antoni Słonimski przyznaje, że dążył za wszelką cenę do uniknięcia serwowanych mu przez władze opinii i obrazów - zbyt łatwo, jak zauważał, nie bez ironii, przyjmowanych przez zachodnioeuropejskich obserwatorów życia w ZSRR. Niekiedy musiał oszukiwać, stosować chwyty by móc przejść przez "zasłonę" oficjalnej propagandy. W efekcie docierał do ciekawych socjologicznie miejsc, ludzi i opisywał je z pedanterią. Nie stronił od krytyki, lecz nie popadał w jednostronność. Przyznajmy jednak, że trudno by było zachwycać się tak smutnymi w ekspresji, tak brutalnymi w wymowie obrazami życia "rządzącej" klasy robotniczej. Słonimski bez trudu dostrzegał iluzoryczność istnienia bezklasowego społeczeństwa, łatwo chwytał bezsens wielu inicjatyw władz komunistycznych, w lot pojmował nieumiejętność zarządzania dziedzictwem kulturowym przez niemających "zielonego pojęcia" o sztuce robotników, wprzęgniętych w tryby urzędnicze reżymu. Wskazał na biurokratyczność systemu, na brak kwalifikacji urzędników, na zawiść, złość szeregowych urzędników i wykorzystywanie władzy przede wszystkim do kontroli społeczeństwa. Człowiek komunistyczny był biedny, brudny, głodny, smutny, poniżany, mieszkał w przeludnionym mieszkaniu, gdzie pozbawiony został intymności życia prywatnego przez koczujących za kotarą współmieszkańców. Mógł awansować, lecz kosztem uległości wobec władzy i jedynie realizując narzucone przez jej przedstawicieli cele. A łatwo mógł stracić zaufanie władzy.
Słonimski docenia poziom artystyczny kinematografii radzieckiej. Zachwyca się znakomitością gry aktorskiej, warsztatem reżyserskim. Imponuje mu warsztat poetów, a przede wszystkim niesamowita skuteczność przekazu sztuki. Choć treści nie uznaje za godnych takiego eksponowania to podkreśla, że sztuka w ZSRR jest szeroko eksponowana w przestrzeni społecznej.
U oficjeli dostrzega programowy, mechaniczny optymizm, oportunizm, złośliwość, upór, lęk i towarzyszącą mu zazdrość w ich oczach, widoczną zwłaszcza wtedy, gdy krytykuje niektóre posunięcia władz polskich. Można odnieść wrażenie, że autor relacji współczuje artystom. Radość z wyjazdu miesza się ze smutkiem z powodu ich losu...

Bardzo ciekawa lektura...