poniedziałek, 28 grudnia 2009

Kazimierz Wielki - biografia (nie)możliwa

Na s. 142 Jerzy Wyrozumski pisze: "W biografii monarchy istnieje zawsze niebezpieczeństwo zapisywania na jego konto całego dorobku podporządkowanych mu organów władzy państwowej lub, co więcej, nawet dorobku gospodarczego i kulturalnego szerokich rzesz społeczeństwa. Nie jedno opracowanie dziejów księcia czy króla jest w gruncie rzeczy monografią jego epoki, w której panował. Imię panującego jest wtedy niejako pretekstem, hasłem wywoławczym czy wręcz symbolem pewnej sumy cywilizacyjnych dokonań."

Jaka biografia postaci średniowiecznej jest możliwa? Wypada podzielić refleksje Jerzego Wyrozumskiego, choć nie do końca. Biografia Kazimierza Wielkiego to opis sfer życia, na które wpływ miał władca, a do których wgląd daje nam lektura źródeł. Biografia, która ma społeczne znaczenie, uczy czytelników o publicznej roli wyjątkowej jednostki, czyli króla, i nie zagląda do alkowy, wtedy kiedy jednostka nie wpuszczała do niej osób postronnych, ma niewątpliwie dużą wartość poznawczą. Freudowskie analizy znaczenia sfery id w oparciu o źródła są rzadko możliwe, tym rzadziej jeśli to jest postać z odległej czasowo epoki, tym mniej jeśli o niej piszą inni, nie wypowiada się ona sama.


Jakiego Kazimierza Wielkiego stworzył Jerzy Wyrozumski po lekturze źródeł? Jest nim Kazimierz-polityk, realizujący politykę zagraniczną wobec innych rodów królewskich i cesarskich - Zygmunta i Karola IV Luksemburskiego, Karola Roberta i Ludwika Andegaweńskich, Ludwika Wittelsbacha. Kazimierzowi Wielkiemu każe się wyłonić zza swoich decyzji. Decyzji politycznych, dobrych w ostatecznym rozrachunku, bo przyczyniających się do rozwoju państwa. Decyzji podejmowanych również wobec Rusi, wobec Zakonu Krzyżackiego.

Autor stworzył portret władcy również przez pryzmat efektów działalności gospodarczej, widzianej na tle zmian w gospodarkach europejskich. Ponadto krakowski historyk dopatruje się ręki jednostki w polityce podatkowej, w inicjatywie założenia akademii krakowskiej, wreszcie w pozornie bardziej osobistych zabiegach o przedłużenie ciągłości władzy dynastycznej.

W książce opartej o dane przekazów źródłowych nie ma zainteresowania ponad miarę domysłami Długosza, który najszerzej, lecz z perspektywy 100 lat, opisywał dokonania władcy. Dlatego konstrukcji pracy Jerzego Wyrozumskiego nie należy rozumieć jako efektu wyważenia analizy danych o konsekwencji działań - których władca Polski był jednym, za to szczególnym, inspiratorem - a próbą stworzenia portretu, który próbuje sprostać wymogom biografistyki, skoncentrowanej na podaniu portretu psychologicznego jednostki. Jerzy Wyrozumski przyznaje na początku rozważań, że nie wiemy nawet jak wyglądał władca.


Szczupłość informacji źródłowych wymusiła oparcie portretu władcy na realizacji jego wizji politycznych i gospodarczych, ale nie stała się ona pokusą do stworzenia obrazu Kazimierza w opiniach innych, zdecydowanie późniejszych przekazów. Propozycja opisania „legendy” Kazimierza Wielkiego nie znalazła tutaj zainteresowania Jerzego Wyrozumskiego.


W sposób niepopularny o popularnych protokołach


Powołujący się na Protokoły... uważali, że mają do czynienia z dziełem autentycznym zawierającym ujawnioną wiedzą tajemną, przedstawiającą spisek grożący światu ze strony Żydów.

Zdaniem Janusza Tazbira przekonanie o autentyczności Protokołów... jest podstawą ich powodzenia. Mając to na uwadze autor przedmowy postawił sobie zadanie przedstawienia dowodów na fałszywość Protokółów... Dezawuuje je poprzez wskazanie inspiracji literackich, identyfikację środowisk odpowiedzialnych za ich zredagowanie, wreszcie pokazuje jak były eksploatowane do celów politycznych.

Wśród poczytnych prac wykorzystujących spiskową teorię dziejów Janusz Tazbir wymienia Rady tajemne... Hieronima Zaborowskiego (1607), polskiego eks-jezuity, który napisał paszkwil na swoich przełożonych, odpowiedzialnych za jego usunięcie z zakonu; Mémoires pour servir à l’histoire du jacobinisme (1797-98), ojca Barruella objaśniającego fenomen jakobinizmu w rewolucji francuskiej spiskiem templariuszy-wolnomularzy; powieść Biarriz (1868) Hermanna Godesche, która wprowadziła do obiegu motyw tajnego spotkania Żydów na praskim cmentarzu; oraz dialog między Machiavellim a Monteskiuszem pamflet Maurice’a Joly’ego. Był on istotnym źródłem, fragmentami wręcz niewolniczo kopiowanym w kompilacji powstałej z inspiracji przebywających we Francji przedstawicieli carskiej ochrany - utworu nazwanego Protokołami Mędrców Syjonu.


Przedmowa do wydanych Protokołów... ukazała się dwa lata wcześniej (w 1992 roku) od Sześciu przechadzek po lesie fikcji (wydanie angielskie 1994, polskie: Znak, 2007, wyd. 2) Umberto Eco. Kilka lat wcześniej włoski badacz literatury napisał znakomitą powieść Wahadło Foucaulta (PIW, 1988), w której obnażył mechanizmy teorii spiskowych tworząc historię grupy bibliofilów zaangażowanych w przedsięwzięcie inspirowane przez grupę wpływowych osób przekonanych o istnieniu trwającego od wieków spisku, którego celem jest panowanie nad światem. W jednej z sześciu tytułowych przechadzek włoski semiolog przedstawił schemat inspiracji i zmian literackich motywu spisku templariuszy-masonów-Żydów. Schemat w części pokrywa się z wywodem Janusza Tazbira różniąc się w punkcie wyjścia, jaki obydwaj uczeni sobie obrali. W porównaniu do polskiego autora wstępu Umberto Eco odpowiada na pytanie dlaczego fikcja literacka jest bardziej atrakcyjna od wyników naukowych badań.

Wstęp do Protokołów... jest niezbędną lekturą.


czwartek, 24 grudnia 2009

Jadę i obserwuję...

Nowa praktyka odśnieżania. Od dwóch dni obserwuję jeżdżące po lokalnych drogach Hajnowszczyzny samochody z pługami. Poruszają się bardzo szybko. Jedyny ich ślad pracy to koleiny w powoli topiącym się śniegu.
Po co to wszystko? Kolejny brak rozsądku i wydane bez potrzeby pieniądze? Może samochody sypią sól? Przecież tego nie widać, ale jak dowieść? Efektów nie widać. W dokumentacji będzie wszystko w porządku. Badacze nie będą mieli wglądu w praktykę dnia codziennego.

niedziela, 20 grudnia 2009

Świat przez pryzmat akt urzędu bezpieczeństwa - Urząd Bezpieczeństwa w Bielsku Podlaskim (1944-56)


Książki wydane przez pracowników IPN nie cieszą się sławą. Warto przedstawić taką tezę jaką pierwszą, pamiętając o zwolennikach drugiej mówiącej, że praca wykonywana przez pracowników tej instytucji przyczynia się do poznania ważnych kwestii historii współczesnej. Przyznajemy, że praca badawcza, której celem jest udostępnienie wiedzy o nieznanych sferach życia, sama w sobie nie jest kwestionowana, lecz jedynie sposób badania i dobór tematów. Dwa aspekty bardzo ważne. W nich bowiem bardzo dobrze możemy obserwować, że badanie spraw ludzi, którzy jeszcze żyją i kwestii mogących być obiektem zainteresowania konkurujących ze sobą partii politycznych ze względu na aktualność (element retoryki propagandowej), może być bardzo łatwo wykorzystane do wywarcia wpływu i osiągnięcia konkretnych korzyści. Poza tym należy dodać, że historycy pracujący na aktach urzędu bezpieczeństwa są narażeni przynajmniej na dwa niebezpieczeństwa. Pierwsze wiąże się z wstępującymi niekiedy brakami warsztatowymi młodych historyków. Nie dysponując odpowiednim doświadczeniem badawczym, znacznie łatwiej ulegają chęci dokonania pseudo-rewelacyjnego odkrycia, i co się z tym wiąże, mogą tworzyć tezy, które oparte na niepełnym i trudnym w interpretacji materiale źródłowym, pokażą w krzywym zwierciadle osoby, grupę społeczną lub omawiany temat. Po drugie, równie ważne, specyfika akt IPNu - gromadzących efekty działania służb bezpieczeństwa i odtajnione akta innych instytucji, pozostałych po czasach PRLu (1939-1985 - ramy czasowe, w jakich powstały gromadzone dokumenty) - pozwala na ferowanie wyroków, czyli wejście w kompetencje prokuratora i sędziego, których obecności współczesny paradygmat zawodu historyka nie dopuszcza (zdając sobie sprawę z obiektywizmu jako postulatu). Obydwa zagrożenia odnoszą się również do, powiedzielibyśmy uproszczając, pewnego stanu świadomości zawodowej badaczy: zakłada on osłabienie krytycyzmu badawczego wobec danych zawartych w aktach służb bezpieczeństwa, które może być konsekwencją postawy politycznej i światopoglądowej, mówiącej, że uprawnione jest dokonywanie rewindykacji historii w imię sprawiedliwości społecznej, i w imię zadośćuczynienia ofierze totalitarnego ustroju komunistycznego, jakim było społeczeństwo polskie.


Praca Tomasza Danileckiego i Marcina Zwolskiego, pracowników białostockiego IPN, powstała na bazie archiwaliów dotyczących działalności Urzędu Bezpieczeństwa w Bielsku Podlaskim w latach 1944-56. Autorzy korzystają również z wybranych źródeł podziemia niepodległościowego, wspomnień świadków. Jej tematem jest przedstawienie efektów działań instytucji represyjnej wobec przeciwników politycznych. Otrzymujemy zatem udokumentowaną narrację o przeprowadzonych akcjach, o członkach załogi bielskiego oddziału, o zakresie działalności. Badacze IPN pokusili się o odniesienie się do opinii społecznych, wypowiadających się wobec obydwu walczących stron. Należy przyznać, że udostępnione materiały źródłowe są cenne. Wnioski wychodzące poza sformułowany w tytule temat jednak muszą być obarczone pewnym błędem, bowiem są oparte o źródła, które nie mogą być traktowane jako jedyne i najlepsze do poznania postaw ludzi. Mając to na uwadze autorzy mogliby swoje konstatacje uczynić bardziej wyważonymi.

Posłużę się tutaj jednym przykładem. W autorskiej partii końcowej i rekomendacji prof. Jana Kofmana przewija się zdanie, które mówi, że Białorusini stanowili większość szeregowych pracowników Urzędu Bezpieczeństwa w Bielsku Podlaskim. Zdanie jest prawdziwe. Mamy na to dowód w postaci listy i krótkich biogramów osób zaangażowanych. Takie zdanie nie można jednak pozostawić bez komentarza i zastrzeżeń opartych o analizę tematu. Nasze zastrzeżenia chcielibyśmy przedstawić jako dowód, który uzasadni tezę, że historyk badając temat trudny, ponieważ odnoszący się do skomplikowanych relacji narodowo-etnicznych, nie może formułować ogólnych twierdzeń nie badając kwestii głębiej.

Po pierwsze pisząc Białorusini autorzy powinni zastanowić się skąd ten termin pochodzi, do kogo się odnosi i czy jest akceptowany przez grupę odniesienia. Należało koniecznie odpowiedzieć na pytanie jak liczna jest to grupa, jaki są jej cechy, tj. struktura zawodowa, płci, wieku, mobilność, wyznanie, status materialny. Ważne mogłyby być opinie o niej i jej o grupach sąsiadujących. Po drugie, dopiero teraz można by poddać analizie owych „wybrańców”, grupę ponad 80 osób, pracujących w urzędzie bezpieczeństwa w różnych okresach. Tutaj również kwestionariusz badawczy musi być bardziej szczegółowy. Trzeba zidentyfikować badanych. Należy wziąć pod uwagę ich status rodzinny, wiek, wykształcenie (na tle innych członków grupy), długość czasu pracy (średnio ponad rok), ocena bagażu doświadczeń (przeważnie działacze tzw. białoruskich organizacji opozycyjnych), sposobu rekrutacji (np. grupa 7 osób z okolic Długiego Brodu), wreszcie dokonać interpretacji przyczyn zwolnienia (alkohol, niesubordynacja, w kilku przypadkach zabójstwa) i dalszej kariery (kilku pracowało do 1956 na tzw. ziemiach odzyskanych). Analizując akta bezpieczeństwa należy pamiętać, że mogły być one fabrykowane przez przełożonych.

Dopiero wówczas przytoczone zdanie może nabrać znaczenia, nie będzie pustym uogólnieniem, narażonym na zarzut bycia jednak sądem stereotypowym wobec grupy, a co za tym idzie także anachronizmem, jeśli nie odzwierciedleniem fobii.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Jak nie upaść wraz z upadającym ustrojem?


Historia ostatnich lat istnienia absolutnej monarchii francuskiej jest pozornie łatwa do napisania. Cóż bowiem może być prostsze niż opisanie dziejów upadku, znalezienie dowodów na nieuchronny koniec pewnego etapu dziejów. Wiedza o tym co się stało w latach 90. XVIII wieku może łatwo determinować interpretacje historii. I to nie tylko współczesnych nam badaczy, lecz i świadków piszących o nieodległej im przeszłości.
Czy można wyjść poza zaklęty krąg narzucających się wniosków? Czy może jeszcze zainteresować kogokolwiek odpowiedź na pytanie jak upadał ustrój francuskiej monarchii francuskiej? Pisząc biografię Ludwika XVI Jan Basziewicz stanął przed trudnym zadaniem. Podstawą jego pracy badawczej są liczne relacje świadków epoki, niewątpliwie w większości krytyczne wobec głównego tematu. Czytamy opinie dworzan, uchodzących za liberałów księży - wśród nich wybijają się w narracji sądy ksiądza Veriego, niemal wspołgrające z opiniami autora książki - oraz osób bezpośrednio obserwujących i notujących życie Ludwika XVI. Do tego dochodzą informacje o działaniach politycznych rządu. Niewiele jest świadectw prasowych, niewiele opinii przychylnych monarsze.
Władza wykonawcza, na czele której stoi Ludwik, stanowi ważną oś opowiadania. Obserwacja zmian na stanowiesku ministra finansów - od uchodzącego za lierała Turgota przez propagującego oświecony monarchizm finansistę Neckera, a w międzyczasie licznych bezbarwnych statystów - przedstawia kolejno tracone szanse na uratowanie ustroju. Tym mocniej daje czytelnikowi poczucie, że nadchodzący koniec rządów Ludwika XVI był najlepszym rozwiązaniem z możliwych. Do tego poglądu dopisuje się dochodzi charakterystyka postaci francuskiego władcy i jego otoczenia: dworzanie - po pierwsze, zbyt liczni, po drugie, skoncentrowani na eksploatowaniu finansowym stanowisk, które wykupili od potrzebującego pieniędzy władcy próbującego zaspokoić potrzeby kosztownej polityki, po trzecie wreszcie nie dostrzegający zmian ustrojowych zachodzących w sąsiednich monarchiach. Z antypatią patrzący na osiągnięcia organizacyjne angielskiej monarchii konstytucyjnej (z którą Francja osiąga iście pyrrusowe zwycięstwo na początku lat 80.), nie dostrzegający działania monarchów oświeconych Austrii i Prus.
Opisując środowiska opiniotwórcze autor chyba świadomie pomija świadectwa przedstawicieli wolnych zawodów. Czy jednak ich głos był słyszany w Wersalu, przez władcę zamkniętego w pałacu i obserwującego świat z dachu przez lunetę ?
Ludwik XVI uchodzi bowiem za człowieka zajmującego miejsce nie przeznaczone dla niego. Nieśmiały i co za tym idzie małomówny, wrażliwy na punkcie nieomylności władzy monarszej, mało zainteresowany obowiązkami władcy, a poprzez to niepotrafiący otoczyć się doradcami, którzy potrafiliby wyprowadzić kraj z kryzysu. W końcu opowieści nie bez odrobiny sarkazmu Jan Baszkiewicz pisze: „Wolno współczuć losowi tego przeciętnego człowieka, dobrego ojca rodziny, władcy pozbawionego demonicznych wad i wybitnych zalet. Prawa sukcesji dynastycznej odebrały mu szanse powodzenia na miarę jego możliwości. Mógł być przecie bardzo dobrym kartografem, zegarmistrzem, albo ślusarzem.” (s. 276) Czy zatem nie stało się dobrze, że monarchia upadła po raz pierwszy?
Warto się jednak zastanowić nad ceną jaką poniosło społeczeństwo francuskie w kilku następnych latach? Zwłaszcza z perspektywy polskiej wydaje się narzucać pytanie: czy nie można było mniej krwawo? Zapytamy się o to Jana Baszkiewicza i Stefana Mellera, autorów analizy zatytułowanej Rewolucja francuska 1789-1794. Społeczeństwo obywatelskie (Warszawa, 1983), wydanej w czasch kiedy pytanie o cenę polskiego społeczeństwa obywatelskiego nie było pozbawione obawy o rozlew krwi.

niedziela, 6 grudnia 2009

Wiarygodnie o Kozakach


Ciekawą pozycję w kanonie lektur historycznych o europejskim wschodzie stanowi Na dalekiej Ukrainie. Dzieje Kozaczyzny do 1648 roku Władysława A. Serczyka, wydana po raz pierwszy w 1984 roku przez Wydawnictwo Literackie. W intencji autora książka została pomyślana jako pierwsza część historii Kozaków. Stąd data graniczna wyznaczona znaczącym wydarzeniem, jakim było powstanie Kozaków pod przywództwem Bohdana Chmielnickiego.

Zadanie, jakie postawił sobie autor, obejmuje przedstawienie wszystkich sfer życia Kozaków. Zadanie to było trudne, przede wszystkim zważywszy na charakter podmiotu. Kozacy nie produkowali bowiem świadectw historycznych, które dają się umiejscowić precyzyjnie w czasie i przestrzeni. Dumki zawierają warstwę faktograficzną, lecz ze względu na sposób prezentacji w formie śpiewanej podlegały zmianom ich elementy. Trudno jest zatem ocenić wiarygodność ich przekazu, zwłaszcza że dopiero w XIX wieku etnologowie utrwalili pierwsze pieśni. Mając na uwadze niewielką ilość danych materialnych, one również nie oparły się czasowi ze względu na przewagę elementów drewnianych, badania nad kulturą Kozaków opierają się na źródłach zewnętrznych. Najwięcej informacji Władysław A. Serczyk zawdzięcza relacji francuskiego oficera i kartografa Wilhelma Beauplana, wydanej w 1651 roku i posła habsburskiego Eryka Lassoty, którzy zostawili najbardziej szczegółowe opisy Ukrainy, począwszy od wiedzy na temat geografii skończywszy na obyczajach i ciekawostkach. Działania polityczne są uchwytne za to w aktach dyplomatycznych. Warszawa pierwszej połowy XVII wieku często była odwiedzana przez posłów kozackich w związku ze stale ponawianą sprawą rejestru Kozaków. Ponadto wypada odnotować opinie o Kozakach pojawiające się za każdym razem gdy ich oddziały pustoszyły dobra. Władysław A. Serczyk rekonstruuje dzięki nim trasy przemarszów Kozaków.

Trzeba powiedzieć, że autor Na dalekiej Ukrainie... ufa przekazom dumek widząc w nich przede wszystkim świadectwo przechowujące trwałe wartości kultury, szczególnie mentalności Kozaków. Dzięki takiemu układowi otrzymujemy barwny obraz wschodniej Ukrainy i jej mieszkańców. Opis środowiska geograficznego i kultury materialnej, opis menu, fryzur, higieny, strojów - które zawsze odzwierciedlały mody obszarów ostatnio rabowanych, wreszcie prawa siczowego i władzy atamanów. Opisowi kultury towarzyszą dzieje polityczne znaczone nazwiskami atamanów, miejscami wypraw łupieskich, poselstw i powstań wymierzonych w przeciwników ograniczających cele życiowe Kozaków, także polskiego władcy i hetmanów chcących podporządkować politycznie niesfornych mieszkańców Naddnieprza.

niedziela, 29 listopada 2009

O królu pochlebnie w XX wieku


Praca Pierra Gaxotte’a jest obszernym studium organizacji państwa francuskiego za panowania króla Słońce.

Nawet gdyby nie czytać biografii francuskiego historyka - rojalisty, współpracownika czołowych postaci francuskiego XX-wiecznego konserwatyzmu - książka na pewno zwróciłby uwagę kilku ważnymi cechami.

Po pierwsze, całe akapity koncentrują się na epatowaniu czytelnika przepychem dworu i władzy królewskiej w okresie zmiany. Mnożenie detali w opisie wjazdu młodej pary królewskiej do Paryża przypomina chwilami rabelaisowską technikę ośmieszania średniowiecznej metody uwiarygadniania przekazu. Nieco równowagi wprowadza jedynie rozdział o wpływie klimatu na gospodarkę i społeczeństwo Francji.

Po drugie, siła władzy państwowej to władza królewska, a zatem nieskazitelny, chodź ludzki, Ludwik XIV i jego wierni, nieomylni i wszechstronnie utalentowani ministrowie oraz doradcy. W kontraście do wymienionych są Wilhelm Orański, chudy i podejrzliwy, zdradliwy Kondeusz, nieudolny Jakub II, mówiąca z obcym akcentem, przeciętna Maria Teresa, żona Ludwika. Tych pierwszych cechuje praca od świtu do nocy. Gdyby spróbować wymienić wszystkie zajęcia Króla Słońce o jakie pokusił się Gaxotte, z pewnością zabrakłoby wielu godzin w 24-godzinnej dobie.

Po trzecie wizja polityki zagranicznej Ludwika XIV nie ma w sobie nic z partykularyzmu państwowego. Stanowiska zajmowane przez włądcę w konfliktach z Anglią i Holandią, a później w wojnie sukcesyjnej o tron hiszpański, cechują się dalekowzrocznością podporządkowaną dążeniu do zapewnienia równowagi politycznej na kontynencie.

Po czwarte wreszcie wszechstronna działalność mecenasowska króla stanowi główny impuls powstania francuskiego stylu w architekturze, na którym ma wzorować się Europa. I w niczym nie zmienia obrazu króla nieudolna polityka religijna, zakończona chyba jednak haniebnym unieważnieniem edyktu nantejskiego w 1685 r. Została ona przedstawiona jako skutek zbyt pochopnego zaufania udzielonego duchownym doradcom, po śmierci Marii Teresy.

Książka jest zatem apologią skutecznej władzy monarszej. Koniecznie przeczytać inną monografię Ludwika XIV.

środa, 25 listopada 2009

Francuski folklor imperialny w ustach Podlasianina

W pociągu relacji Warszawa-Białystok poznałem starszego pana, po 80-ce. W czasie długiej rozmowy uraczył mnie kilkoma dowcipami i życiowymi mądrościami. Rozmawiał ze mną swobodnie, używał zwroty angielskie, rosyjskie, łacińskie. Miałem wrażenie, że troszeczkę popisywał się. Czułem satysfakcję, chociaż opis relacji polsko-żydowskich zawierał elementy teorii spisku i stereotypu o bogactwie. Nie prezentował frustracji właściwych wielu nie tylko w jego wieku. Opinie miał wyważone, argumentował prosto i odwoływał się do własnego doświadczenia. Czuł umiar. Za wyjątkiem żartów, w których swobodnie przekraczał normy językowe, nie nagminnie na szczęście. Jak na swoje ponad 80 lat był w dobrej formie, o czym świadczy, że był świadomy swoich ułomności związanych z upływającym czasem.

Z jego ust usłyszałem wierszyk, który on zapamiętał cytowany przez pewnego pana dawno temu. Oto on:

La vie est dure, la femme est chere et les enfants sont facile a faire.

Temu bonmotowi towarzyszył delikatny sarkazm i mizogynizm. Jest on także świadectwem pewnego longue duree kulturowego, sprzeciwu wobec pruderii mieszczańskiej i w tle dawnej świetności cywilizacji francuskiej.

poniedziałek, 16 listopada 2009

O Christopherze Hillu i jego Cromwellu


Książka Christophera Hilla „Oliver Cromwell i Rewolucja Angielska” (PIW, 1988) pociąga z dwóch powodów.

Po pierwsze ze względu na temat. Nie jest to typowa biografia. Autor wpisuje bohatera w tło polityczne i społeczne XVII-wiecznej Anglii. Dba o pokazanie mozaiki wyznaniowej kraju. Dysponuje i, jak sądzę, potrafi wykorzystać stosunkowo bogate zasoby źródłowe. Szczególnie ciekawe i licznie reprezentowane są wypowiedzi parlamentarzystów, zwolenników i przeciwników polityki Lorda Protektora. Prezentuje cały wachlarz opinii o Cromwellu dając czytelnikowi argumenty do uzasadniania ważności tej postaci dla dziejów państwa. Być może niekiedy daje się ponieść ferworowi polemiki toczonej w czasach rewolucji, czym może sprawić trudność w uzyskaniu klarownego obrazu relacji politycznych. Niewątpliwie otrzymujemy bogaty zestaw poglądów wyrażany z rzadko spotykaną retoryczną ciętością i wynikającą z niej znajomością rzemiosła politycznego. Nie brak też właściwej temu krajowi w tych czasach „nowomowy” religijnej.

Po drugie mamy do czynienia ze znakomitą literaturą. Niemal każde zdanie jest kunsztowną konstrukcją, której złożony sens łączy się z retoryczną swadą. Nagromadzenie metafor, porównań wymaga wiedzy i pamięci. Dzięki nim otrzymujemy rzadko spotykaną dawkę dobrego pisarstwa, nie licząc wiedzy, która wraz w lekturą kolejnych rozdziałów jest tylko tak samo ważna jak metoda i sposób realizacji celów autora. To także dobry wzór literaki.

Warto po nią sięgnąć.

niedziela, 27 września 2009

Nauka ironią


„Napisz mi piosenkę...” - śpiewa jedna bohaterek filmu. Prostą, głęboką, oryginalną... Jeśli przełożyć proste cechy na pomysł scenariusza filmu to można pokusić się o przepis na czeską ironię. Weź historię zwyczajnych ludzi, zadbaj o detale opisu i zakpij sobie z ich perypetii życiowych pokazując, że niczego nie można być pewnym.

Czego uczy ironia w „Do czech razy sztuka”? Że ludzie potrafią podejmować ważne decyzje z błahego powodu, przynajmniej tak może wyglądać to z perspektywy widza. Że za dziesięć minut radości wielu zapłaci bez wahania godzinę nieprzyjemności. I w związku z tym, że „symetria” w życiu jest jedynie postulatem, a może bajką dla tych, którzy wierzą w happy end, przynajmniej kinowy. A także, patrząc na perypetie głównego bohatera, że mężczyźni są konsekwentni w realizowaniu chwilowych pragnień. A niektórzy, dzięki autoironii, potrafią definiować sens swoich działań. I pogodzić się z samotnością.

Warto obejrzeć tę przypowieść.

środa, 23 września 2009

"Moja podróż do Rosji (1932)" Antoniego Słonimskiego


Relacja Antoniego Słonimskiego powala rzetelnością, wyczuciem problemów społecznych, i bezstronnością. Zachwycony narracją chętnie uznam ten tekst za wzór dziennika.
Nie jest to jednak dziennik w pełnym tego słowa znaczeniu. Jego materiał został pogrupowany nie chronologicznie, lecz tematycznie, za wyjątkiem wstępu i zakończenia, opisujących odpowiednio wjazd i wyjazd do ZSRR.

Autor koncentruje się na poszukiwaniu typów ludzkich, opinii oraz na opisywaniu jak oni funkcjonują w systemie, uznawanym przez niejednych za szczyt organizacji społeczeństw ludzkich. Jako obserwator chwyta niemal każdy detal, szczegół życia społecznego i próbuje go zinterpretować pod kątem użyteczności społecznej.
Antoni Słonimski przyznaje, że dążył za wszelką cenę do uniknięcia serwowanych mu przez władze opinii i obrazów - zbyt łatwo, jak zauważał, nie bez ironii, przyjmowanych przez zachodnioeuropejskich obserwatorów życia w ZSRR. Niekiedy musiał oszukiwać, stosować chwyty by móc przejść przez "zasłonę" oficjalnej propagandy. W efekcie docierał do ciekawych socjologicznie miejsc, ludzi i opisywał je z pedanterią. Nie stronił od krytyki, lecz nie popadał w jednostronność. Przyznajmy jednak, że trudno by było zachwycać się tak smutnymi w ekspresji, tak brutalnymi w wymowie obrazami życia "rządzącej" klasy robotniczej. Słonimski bez trudu dostrzegał iluzoryczność istnienia bezklasowego społeczeństwa, łatwo chwytał bezsens wielu inicjatyw władz komunistycznych, w lot pojmował nieumiejętność zarządzania dziedzictwem kulturowym przez niemających "zielonego pojęcia" o sztuce robotników, wprzęgniętych w tryby urzędnicze reżymu. Wskazał na biurokratyczność systemu, na brak kwalifikacji urzędników, na zawiść, złość szeregowych urzędników i wykorzystywanie władzy przede wszystkim do kontroli społeczeństwa. Człowiek komunistyczny był biedny, brudny, głodny, smutny, poniżany, mieszkał w przeludnionym mieszkaniu, gdzie pozbawiony został intymności życia prywatnego przez koczujących za kotarą współmieszkańców. Mógł awansować, lecz kosztem uległości wobec władzy i jedynie realizując narzucone przez jej przedstawicieli cele. A łatwo mógł stracić zaufanie władzy.
Słonimski docenia poziom artystyczny kinematografii radzieckiej. Zachwyca się znakomitością gry aktorskiej, warsztatem reżyserskim. Imponuje mu warsztat poetów, a przede wszystkim niesamowita skuteczność przekazu sztuki. Choć treści nie uznaje za godnych takiego eksponowania to podkreśla, że sztuka w ZSRR jest szeroko eksponowana w przestrzeni społecznej.
U oficjeli dostrzega programowy, mechaniczny optymizm, oportunizm, złośliwość, upór, lęk i towarzyszącą mu zazdrość w ich oczach, widoczną zwłaszcza wtedy, gdy krytykuje niektóre posunięcia władz polskich. Można odnieść wrażenie, że autor relacji współczuje artystom. Radość z wyjazdu miesza się ze smutkiem z powodu ich losu...

Bardzo ciekawa lektura...

wtorek, 18 sierpnia 2009

"Czarne jest czarne" księdza Stanisława Musiała


Autor przedstawia kwestie relacji między Kościołem katolickim a judaizmem na tle wydarzeń historycznych bardziej lub mniej odległych.

Niekiedy mamy do czynienia z wydarzeniami znanymi w wąskich gronach osób lub w ogóle nieznanymi, czasami dlatego, że wypartymi z pamięci zbiorowej. W prowadzonym wykładzie ksiądz dowodzi grzechu zaniechania Kościoła w walce z antysemityzmem, obnażając pokłady antysemityzmu społecznego obnaża antysemityzm samych księży. I pokazuje jak był on utrwalany w doktrynie chrześcijańskiej wykładanej w słowach w kościołach, czy widzianych na jego murach w obrazach. Wykłada językiem zrozumiałym. Daje dowody na trwałość postaw przeciwnych Żydom.

Oprócz historycznych daje również przykłady całkiem niedawne, choćby związane z ustawieniem krzyży na żwirowisku w pobliżu obozu w Auschwitz, czy prymitywnych wypowiedzi ks. Jankowskiego. A na przykładzie losu Edyty Stein autor pokazuje skomplikowane więzi łączące obydwie religie. Musiał podnosi kwestię „pokrewieństwa” z Żydem Jezusem tak ważnego, choć zupełnie inaczej dla obydwu stron. Koleje losu Edyty Stein dowodzą wagi wspólnego dziedzictwa. Jego poznanie to warunek działania zmierzającego do ograniczenia do minimum okazywania postaw antysemickich.


Zobacz: Dialog

Argumenty



Książka powstała jako rezultat ankiety Trudne pytania przeprowadzonej wśród uczniów Polski, Stanów Zjednoczonych, Izraela, Kanady i Australii. Redaktorzy zaproponowali formę komentarza, w którym na wyselekcjonowane pytania odpowiadają zaproszeni eksperci.

Za co warto pochwalić, a za co zganić inicjatywę? Zwróćmy uwagę na ciekawą formę książki. Publikacja ukazała się na zamówienie zainteresowanych młodych ludzi z kilku państw, których poproszono o zadanie najbardziej nurtujących ich pytań. Redaktorzy książki wybrali 50 najważniejszych i najbardziej reprezentatywnych pytań młodych respondentów. Wypada zaufać wyborom redaktorów. Choćby dlatego, że dążenie do oddania rezultatów ankiety widać w formułowaniu pytań. Niektóre pytania powtarzają intencje osób stawiających, co można uznać za wyraz ich reprezentatywności, np. Dlaczego Polacy współpracowali z Niemcami przy prześladowaniach Żydów i jak Polacy zachowywali się w okresie Holokaustu? Czy w Polsce żyją jeszcze Żydzi oraz czy trudno jest w Polsce być Żydem?

Równie ważne są odpowiedzi. Udzielali je specjaliści z wielu dziedzin. Czytamy odpowiedzi dyplomatyczne, które podkreślają wartość współczesnych stanowisk i odpowiedzialnie dbają o kształtowanie wizji przyszłości. Odnotujmy wypowiedzi, których autorzy dzielą się współczesną myślą społeczną. Zwróćmy uwagę na wypowiedzi specjalistów referujące najważniejsze naukowe ustalenia bądź budujące odpowiedzi alternatywne. Wreszcie podkreślmy pewną odrębność odpowiedzi Polaków, Polaków żydowskiego pochodzenia i Żydów, bowiem pytania dotyczyły tak ujętych tożsamości. Dodajmy, że struktura książki także przyczyniła się do wyodrębnienia punktów widzenia na zagadnienie relacji polsko-żydowskich. Podział na przeszłość, teraźniejszość w Polsce i w Izraelu oraz wspólna przyszłość - pozwalają na opisanie zmian w postrzeganiu kwestii relacji polsko-żydowskich.

Za szczególnie ważne pytania uważam: Skąd się wziął antysemityzm w Polsce? Dlaczego Żydzi w czasie okupacji nie walczyli z Niemcami? Czy nie bezpiecznie jest być Żydem w Polsce? Czy Żydzi chcą odzyskać swoje majątki w Polsce? Co leży u podłoża okrutnego konfliktu izraelsko-palestyńskiego? Dlaczego żydzi nie uznają Chrystusa za Mesjasza? Odpowiedzi na wymienione wyżej pytania dają obraz całości, wymieniają najważniejsze kwestie, przyczyny procesów lub oceny. W efekcie dają czytelnikowi

Wśród odpowiedzi za najbardziej cenne uznaję tę Ireneusza Krzemińskiego na temat postaw antysemickich w Polsce, Joanny Tokarskiej-Bakir za próbę zdefiniowania wszystkich źródeł antysemityzmu wśród Polaków, Israela Gutmana za odpowiedź na pytanie dlaczego Polacy współpracowali z Niemcami przy prześladowaniu Żydów, Feliksa Tycha za odpowiedź na pytanie o przyczyny braku oporu żydowskiego wobec Niemców hitlerowskich, Michaela Berenbauma za refleksję na temat możliwości uniknięcia Holokaustu, Laurence Weinbaum za odpowiedź na pytanie dlaczego Żydzi oskarżają Polaków o udział w Zagładzie, Marcina Kornaka za refleksję na temat obecności antysemickich napisów na murach miast polskich, Konstantego Geberta za osobistą wypowiedź czy niebezpiecznie jest być Żydem w Polsce, Stanisława Krajewskiego dotyczącą statusu mienia żydowskiego w Polsce, Shlomo Avineri za wypowiedź o źródłach konfliktu palestyńsko-izraelskiego, Nili Cohen za ocenę dotyczącą obrony praw człowieka w Izraelu, Romana Fristera za argumentację dotyczącą kwestii ostrzeliwania ludności cywilnej przez armię izraelską, Johna T. Pawlikowskiego za wskazanie dlaczego Żydzi nie uznają Chrystusa za Mesjasza.

To wiele wypowiedzi. Ich wartość dostrzegam w pojedynczych stwierdzeniach, w przedstawieniu jasnych argumentów za wybraną tezą.


piątek, 5 czerwca 2009

Przywracanie pamięci

Zacząłem robić zdjęcia małej synagogi koleżance, która mnie o nie poprosiła. Zdumiałem się, kiedy zobaczyłem wyborcze plakaty w oknach, dokładnie w tych samych, w których mamy mieć wystawę zdjęć. Przylepiono je taśmą niedawno, w pośpiechu. Nieco wzburzony zerwałem je po chwili. Miałem zrobić zdjęcia (ciekawe, że odebrałem w ten sposób zdjęciom ciekawy kontekst - refleksja po fakcie).
Kiedy pstryknąłem 3-4 zdjęcie, zauważyłem, że chodnikiem nadchodzi mężczyzna, raczej młody, około 30-ki, może nieco więcej. Miał na sobie zielone ogrodniczki i ciemno czerwoną bluzę. Na głowie kręciły się krótkie loki.
- Dlaczego zerwał pan plakaty - wystrzelił do mnie. Zaskoczył mnie.
- To jest szkolny budynek - odpaliłem bez zastanowienia.
- Nieprawda, budynek nie należy do szkoły - odpowiedział. Poczułem delikatną woń alkoholu. Było nieco po 15.00.
- A poza tym, w tych oknach za kilka dni pojawi się wystawa zdjęć - byłem zrozpaczony. To była pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy. Ale tak w ogóle czyżbym nie miał racji? Czyżbym znów o czymś nie wiedział?
Mężczyzna ruszył do przodu. Minął mnie.
- Ja mieszkam w Suchowoli od urodzenia. Tu Żydów nie było - rzekł z przekonaniem.
- Mogę pokazać panu zdjęcia - odparłem nieco bezradny.
Coś jednak do niego dotarło. Już odchodząc dał temu wyraz:
- No może było ze trzech icków.
Stałem jeszcze przez chwilę zagubiony. Ot tak można powiedzieć, nie było ciebie i nie ma.

sobota, 25 kwietnia 2009

"Ozercie" w połowie kwietnia



Postaram się śledzić rozwój tego pąka :-)




Wiosna w "Ozerciu"

Zagrożenia biegania

- Dzień dobry - wyrzuciłem z siebie lekko sapiąc na 4 kilometrze, w Okopach.
- Dzień dobry - odpowiedziała gospodyni, około 50-ki, która malowała metalowe ogrodzenie wokół własnej zapewne posesji.
- Trzeba wziąć jakąś dziewczynę do biegania - dorzuciła zaraz.
Chyba nie było w tym stwierdzeniu ironii, może odrobina troski. Bo czy to normalne dla tradycyjnego światopoglądu, że mężczyzna po 30-ce przebiega od czasu do czasu przez wieś? Przychodzi zaraz na myśl porównanie do innej sytuacji. Jest prawdopodobne, że taką samą wypowiedź można by było wypowiedzieć gdybym zamiast biegania samotnie orał ziemię.
Uczennice też sygnalizowały mi, że bieganie jest krytykowane w ich rodzinnych wsiach.
- Dziękuję za radę - odpowiedziałem oglądając się nieco zaskoczony. - Zobaczymy - uśmiechnąłem się. Bez wiary.

poniedziałek, 30 marca 2009

Zaleta biegania

Biegłem, ubrany w ortalion sportowy.
- Ile kilometrów pan biega? - zapytał starszy mężczyzna o twarzy głęboko pooranej zmarszczkami. Kilka chwil wcześniej widziałem go wchodzącego w bramę własnej posesji z wnucznką, może prawnuczką.
- Cztery kilometry - podałem z wahaniem, nieco wstydząc się, że tak mało. (Przysłowiowa męska postawa do biegania)
- To mało - bez wahania wypalił staruszek.
Zdenerwowałem się. Biegłem dalej. W końcu wypaliłem:
- Zapraszam do biegania...
Coś mi odpowiedział, lecz nie usłyszałem. Głowę miałem skierowaną przed siebie.

poniedziałek, 2 marca 2009

Human Mac

Jeden z dowodów na to, co różni twórców design'u komputerów Macintosh od zwykłych maszyn. Przereklamowane słowo "przyjazny" i porównanie komputera do człowieka, a przynajmniej do zachowań E.T., (takie porównanie to ten sam schemat tyle, że w filmie) to dobry sposób na sprzedanie produktu. Oczywiście spot reklamowy nie decyduje o wartości przedstawianego sprzętu, choćby najbardziej uczłowieczonego. Design, którym wyróżnia się Apple spośród innych producentów komputerów, opiera się na wspólnych wartościach estetycznych: czystości (biały kolor) - wiążącej się z zaufaniem, przezroczystości - odnoszącej się do solidności i otwartości. Czy choćby dlatego nie warto go mieć, skoro i tak jakiś mieś trzeba? To tak jak z dobieraniem przyjaciół - warto zadbać o ich jakość... No i znów uczłowieczyłem komputer...