czwartek, 9 sierpnia 2007

"Homo orientalis" w pracy


Pan Mirek wyraźnie wkurzył się, gdy szef wybrał się po rękawiczki ochronne i nie było go ponad 15 minut. Zaczął kląć pochylony przy prostowaniu drutów, a ja robiłem zaprawki na ścianach i suficie. W końcy poprosił, abym zatelefonował do szefa.
W rozmowie tête-a-tête bardziej panował nad słowami.Był nie w humorze do momentu, gdy można było zobaczyć jak urosła ścianka z luksferów.
W czasie pracy, a nie odstępował nas dziś prawie ani na krok, zacząłem go podpytywać o różne rzeczy. Mogłem przenieść uwagę, ponieważ nie miałem konkretnej pracy do wykonania. Nie było to dobre posunięcie, groziło słowotokiem. No chyba że celem miałoby być danie upustu jego uczuciom, by pacyfikować nastroje.
- Ja wszystko umiem - podreślał inwestor. Pracował jako kierowca spychacza, mechanik, spawacz w Grecji pod koniec lat 80. Zaznaczył, że uchodził za złotą rączkę w porównaniu z jednokierunkowo wykształconymi Grekami. - Ja tam sobie poradzę - tłumaczył inaczej swoją zaradność pan Mirek. Jak trzeba to zakasam rękawy i będę pracować - dodawał. To kolejny przykład pewnego typu mentalności. Widziałem ją u Rosjan, uczniów i nauczycieli. Nauczyciele przygotowywali dzieci do rywalizacji, która, w przyszlosci, miała sluzyc walce prowadzonej w celu obrony narodowej tożsamości i państwowego interesu.
Pan Mirek powiedział w pewnym momencie, że nie będzie ukrywał, że nie jest Polakiem (tak to zapamiętałem). Ale kim jest, tego nie powiedział. To ciekawa opinia. Daje mi możliwość stwierdzenia, że pan Mirek jest przykładem człowieka, na którego oddziałuje kilka kultur. Choć mógłby zadeklarować konkretną przynależność narodową to w praktyce nie byłby w stanie realizować jej zestawu wartosci. Realizowany zestaw wartości takiego Podlasianina jest bardziej złożony niż jakakolwiek prosta deklaracja.
Wieczorem inwestor zmienił obiekt opisu i zaczął mówić o córce. Bez wad, bez kłopotów, ma 16 lat i już wie, że będzie tłumaczem przysięgłym - ot marketingowy obraz. Pamiętam, że pani Grażyna wpadła w podobne tony przy pierwszym spotkaniu. Ale po co nam o tym mówił pan Mirek? Czy to taki społecznie uznany zwyczaj prezentowania własnego kapitału intelektualnego? Czy może po prostu brak ogłady, słabość, a może małostkowość? Czy wreszcie chęć wygadania się, sposób na zbudowanie przewagi lub choćby równowagi pozycji w rozmowie? Słuchałem tego i przytakiwałem. Tylko po to by był kontakt, choć czasami miałem wrażenie, że idę za daleko w komunikacyjnych ustępstwach. A czasami dawałem się ponieść i wspminałem o moich planach. Coz, kto z kim przestaje…
Od wczoraj panu Mirkowi zmieniał się nastrój. Jest, a wydaje się, że na pewno był, humorzasty, do zawału przynajmniej. Nie budzi mojego zaufania autoprezentacja, w której osoba podkreśla, że jest “niesłychanie spokojnym człowiekiem”. Po południu, w rozmowie z parkującymi w garażach swoje samochody starszymi panami inwestor nieco preformułował definicję: jestem spokojnym człowiekiem, ale ja trzeba to… (nie pamiętam jakie sformułowanie tu padło).
Kręcił się koło nas prawie cały dzień. Gdzieś w połowie odezwałem się w kwestii definicji i porównałem nadzór nad naszą pracą do tego jak motywuje sie "człowieka wschodu". Jej źródłem może być przymus. Czasami jedynie nadzór ze strony silnej jednostki pozwala na uzyskanie efektów. Tu zgodziliśmy się obydwaj.
Koniunkturalność, gotowa wizja świata, pewność siebie w kontakcie z innymi, gotowość do walki z nawet wyimaginowanym wrogiem, osamotnienie, poczucie odrzucenia, brak akceptacji, potrzeba silnej władz zwierzchniej wynikająca ze słabej woli samostanowienia - czy to w ogóle nadaje się na charakterystykę homo orientalis? Sama kategoria budzi moje wątpliwości. Jest tutaj tylko dlatego, że pan Mirek jej użył. I tak zostanie.

Brak komentarzy: