poniedziałek, 16 lutego 2015

Zbyt szybkie cięcie

„Kingsman” opowieść o komiksowym superbohaterze… i to powinno wystarczyć, aby zniechęcić do obejrzenia. Poszedłem. Dlaczego? Dla Colina Firtha...
Sceny walki śmieszne w swojej doskonałości. Śmieszny typ superbohatera, angielskiego gentlemana, którego, w odróżnieniu od Jamesa Bonda, nie pociąga płeć piękna. Dodam dla porządku, że mężczyźni też nie. Na marginesie tylko można dodać o szczególnym upodobaniu seksualnym nowego pokolenia członków Kingsman. Zainteresowani niech skupią się na premier pewnego skandynawskiego państwa. 
Pod koniec filmu zorientowałem się, że autor filmu mruga jednak okiem do widza. To, że stało się to pod koniec filmu daje dwie możliwości: taką, że jestem mało kapujący, lub taką, że film jest nieudaną satyrą filmów bondowskich. Trzymajmy się tej drugiej jednakże… czyli nie polecam! 

Brak komentarzy: