niedziela, 21 października 2007
“Katyń”: od martyrologii do pragmatyzmu
Byłem nastawiony negatywnie do filmu. Czy uzasadnione było moje uprzedzenie?
Tak, ponieważ zobaczyłem posągowe, jednoznaczne charakterologicznie postacie, za wyjątkiem tragicznej roli kapitana, którą grał Chyra. Role Żmijewskiego, Englerta, Małaszyńskiego były marmurowo poważne, zarazem proste a programowo smutne, w efekcie nieciekawe.
Śmierć - tutaj pokazana jako łamiący wszelkie prawa humanitarne mord, choć jest przeżyciem traumatycznym, wpisuje się w ciąg innych podobnych znanych opinii publicznej wydarzeń: zbrodnie z obozów koncentracyjnych, ludobójstwo Pol-Potha, skutki stosowania broni chemicznej na Kurdach, żeby przypomnieć kilka z tak wielu. Oczywiście nie można śmierci zbanalizować, za każdym razem wywołuje ona długotrwałą traumę. Lecz ten fakt nie może przesłonić kolejnego. Trzeba znaleźć formułę na pamięć o niej. Jedną z nich proponuje autor filmu, Andrzej Wajda.
Na pierwszym miejscu jest u niego walka o możliwość publicznego nazwania wydarzeń katyńskich zbrodnią. Prawo jest okupowane kolejnymi, osobistymi tragediami. Mamy więc podwójną zbrodnię. Plus relacja o niej kilkadziesiąt lat później. W sumie przeżywamy potrzykroć fakt, że ekspiacja nie miała miejsca. Czy tego potrzebuje polski widz?
Dziś sytuacja zmieniła się, przynajmniej dla nowych pokoleń. Dla nich Katyń może być jednym z wielu przykładów ludobójstw, jakich sami nie widzieli.
A te starsze? Trzeba powtórzyć, że pamięć o zbrodni katyńskiej nie jest tematem tabu. Można o niej mówić, przeżywać. Lecz powrót i przeżywanie traumy nie może być jednak ostatnim etapem, choć jest zapewne najdłuższym. Przykładem korzystania z długotrwałego przeżywania jest produkcja Wajdy. W ostatniej scenie widzimy jak spychacz zasypuje ciała zastrzelonych oficerów w zbiorowym grobie, jakby to była metafora przyszłej niepamięci, którą należy odkopać. Wygląda na to, że znaczna część społeczenstwa, albo nie przeżyła traumy katyńskiej, albo jest tak, że za prośrednictwem mediów każe się ją jej przeżywać. Takie przesłanie być może odpowiada powszechnym nastrojom, lecz nie zawiera niezbędnego elementu dydaktycznego. W filmie brakuje kolejnego etapu w przeżywaniu traumy.
Jeśli powiedziałem na wstępie, że obejrzenie filmu Wajdy potwierdziło prasowe sądy, jakie przeczytałem po premierze, to dodam, że są w nim próby oddania rozterek i naszkicowania złożoności postaw ludzkich wychodzące poza główny martyrologiczny ton. Mam na myśli rolę oficera odegraną przez Andrzeja Chyrę oraz postać oficera radzieckiego. Kapitanowi wojska polskiego udaje się przeżyć obóz odosobnienia. Dowiadujemy się, że zostaje żołnierzem armii ludowej. Mówi, że spóźnił sie do oddziałów Andersa. Żyje, obserwuje otaczającą go rzeczywistość w przekonaniu, że trzeba dalej żyć. Z jaką pamięcią? Idzie do rodziny zamordowanego w Katyniu przyjaciela by poinformować ją o tragedii i... zderza się z mocnym przekonaniem w szczęśliwy powrót męża, ojca, syna. Podejmuje decyzję i przekazuje smutną prawdę. Jak się okazuję w nieodpowiednim momencie. Rodzina żyje złudzeniem, za zbudowanym murem, murem niedoprzebycia. I cóż się dzieje? W zamian za wiedzę zostaje obarczony winą. A przecież jego pamięć nie wygląda na pogodzoną z treścią propagandy radzieckiej. Zdaje sobie sprawę ze stawki o jaką toczą walkę ofiary i oprawcy. Jego pamięć odzwierciedla raczej pragmatyzm, w którym chęć przeżywania tragedii zostaje przesunięta na drugi plan przez dążenie do uchronienia ofiar zablokowania pamięci o zbrodniach Katynia. Uchronienia od złożenia kolejnych ofiar. Ofiary dla ofiar, ofiary z ofiar. Widzimy to w scenie pokazującej jak odprowadza rozzłoszczoną bezsilnością żonę jednego z zamordowanych oficerów od kabiny samochodu, w którym siedzą żołnierze obsługujący aparat wyświetlający propagandowe kłamstwo o mordzie katyńskim. Sądzę, że można pokusić się o tezę, że późniejsze samobójstwo pułkownika jest skutkiem obarczenia go winą za próbę odsunięcia przeżywania zbrodni. Zrozpaczona rodzina daje oficerowi do zrozumienia, że uniknął niezasłużenie śmierci w Katyniu. A ponadto jest żołnierzem armii komunistycznego reżymu. Dwie winy wywołują wspomnienia, napięcie i poczucie winy, którego końcowym efektem jest strzał w potylicę. Bo czy można przeżyć Katyń? Niewątpliwie ciekawa rola.
Druga filmowa postać nie ma w sobie tyle dramatyzmu. Stoi w opozycji do jednoznacznego obrazu żołnierzy radzieckich: brutalnych, posłusznych nieludzkim zwierzchnikom, niecywilizowanych. Ten oficer próbuje pomóc żonie jednego z polskich żołnierzy proponując jej małżeństwo w momencie, gdy sam jest wysyłany na front finlandzki. Jako żona oficera Armii Czerwonej będzie miała możliwość korzystać z przywilejów i wyjechać do kraju. Polka odmawia. Rosjanin tłumaczy jej korzyści i jednocześnie informuje o swoim przeczuciu: jego zdaniem nie wróci już do domu. Nie przekonuje jej. W kolejnej scenie ratuje kobietę z dzieckiem przed patrolem.
Dwie postacie nie zmieniają ogólnej martyrologicznej wymowy filmu. Wypada poczekać na kolejną produkcję. Ile czasu będziemy jeszcze przeżywać tę traumę zamknięci na innych?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Proponuję samodzielnie wziąść się za reżyserkę i stworzyć lepszą produkcję niż stworzył Wajda...czekamy na rezultaty
szarosci.blog.onet.pl
Proponuję samodzielnie wziąść się za reżyserkę i stworzyć lepszą produkcję niż stworzył Wajda...czekamy na rezultaty
szarosci.blog.onet.pl
Prześlij komentarz