sobota, 13 października 2007

Hegemonie prowadź!


Kiedy oceniamy negatywny stosunek obecnych władz i części obywateli państwa polskiego do Unii Europejskej, czy jej poszczególnych członków, zastanawia jednolity, trwały i nie budzący cienia wątpliwości model relacji my-oni: my - jesteśmy obiektem nieuczciwej polityki; oni - chcą nas podporządkować własnym celom.
Jak pisze w artykule “Rzeczpospolita postkolonialna” opublikowanym w “Gazecie Wyborczej” Magdalena Nowicka, znaczenie podporządkowania i zależności są usuwane z publicznej pamięci. Jedną z płaszczyzn, które to pokazują, są podręczniki do nauczania historii. Bowiem choć okupowany przez zaborców ciągle promowany jest naród polski jako ten, który nigdy nie poddał się. Lodyn czy Paryż nie uważamy za kulturowe metropolie, lecz za miejsca przymusowego azylu, politycznego czy ekonomicznego. A my - dodajmy współbrzmiącym tonem - zawsze przecież byliśmy w Europie. Jej ramy sami wyznaczamy nieczuli na znaczenie ram europejskości definiowanych przez bardziej liczące się na kontynencie państwa.
Z jednej strony to mit ofiary. Jako obiekt ciągłych a zarazem podstępnych ataków, Polacy przedstawiają się w barwach narodu żyjącego w ciągłym poczuciu zagrożenia zewnętrznego, broniącego trwałych, chrześcijańskich, szlachecko-słowiańskich wartości, nieugięty, uparty i niedozdobycia. Z drugiej strony mamy do czynienia z mitem mocarstwowym: silnej rzeczypospolitej, o starożytnej kulturze, tradycjach demokracji, spiżowej twierdzy broniącej Europę przed zewnęrznym zagrożeniem.
Nawet jako ofiara nigdy nie przyznaliśmy się w oficjalnym dyskursie do kulturowej zależności od innych.
Ofiara i mocarstwo - obydwie metafory łączą się ze sobą w intepretacji postkolonialnej. Obydwie są wyrazem kompleksów, symbolicznego uzależnienia. Jej przyjęcie zdaniem łódzkiej socjolożki mogłoby pokazać nowe oblicze relacji z krajami Europy Zachodniej, przełamać kompleksy, otworzyć nowy etap w relacjach.
Jakie zatem mamy cechy skolonizowanej mentalności, jakie resentymenty przeżywamy? Jest ich cztery. Po pierwsze określają nas bieda i niedostatek stabilnego kapitału. Po drugie, cechuje nas pesymizm, czarnowidztwo i niewiara we własne możliwości. Po trzecie, produkujemy tzw. “konieczne wymysły”, jak wymienione przeze mnie negatywne mity ofiary i mocarstwa. Wreszcie po czwarte, można odczytać w naszych postawach i zderzyć się w głoszonych przez nas poglądach z narzekaniami na zawłaszczenie naszej przestrzeni przez obce mody i słabość lub wręcz brak naszych wartości, by zaraz potem dostrzec jak bezmyślnie kopiujemy sprzedawane na “targowisku próżności” gadżety. Jako klucz do każdej z podanych cech nadaje się termin hegemonizacja. Mamy zatem hegemonizację przez niepewny kapitał, przez niewiarę we własny potencjał, przez utopie czy przez utowarowienie kultury.

Diagnoza jest surowa, wręcz gotowa do wyparcia. Jej autorka, literaturoznawczyni z uniwersytetu w Houston, Ewa Thompson, prezentuje też antidotum: należy nauczyć się oceniać przejawy hegemonizacji i wyciągać wnioski z ocen.
Ale czy można powiedzieć w konkluzji, że hegemonizacja to stan, którego należy unikać? Zdaniem filozofki polityki Chantal Mouffe, hegemonizacja jest nieuniknionym efektem konfliktu racji, a ten jest niezbędny w działaniu (pachnie Heglem). Nie musi się zatem kojarzyć się ona z monstrualnością dyktatury kolonialnej czy jej długotrwałymi efektami obecnymi w świadomości społecznej.
Ale czy wyrazistość jej znaczenia w użyciu teorii postkolonialnej szkodzi wyjaśnieniu? Otrzymujemy jednoznaczną odpowiedz, a w efekcie skonfrontowania z definicją belgijskiej politolog dostrzegamy relatywizm znaczeniowy hegemoniczności. Ale stajemy przed konfliktem czy wyborem?

Brak komentarzy: