poniedziałek, 9 czerwca 2008

Z "fanarem" w świat

Wsiadł znacznie wcześniej niż mi się wydawało.
Kiedy o 6.05 wysiadając z autobusu linii Policzna-Hajnówka odwrócił się w stronę pasażerów, dostrzegłem go po raz pierwszy. Pod jego okiem rysował się czarny jak węgiel siniak. Mężczyzna miał około 50-ki, był łysy a pozostałość siwiejących, niegdyś kruczo czarnych włosów powiewała nad czołem. Niegdyś mogła się podobać jego cygańska karnacja i czesane do góry loki. Miał na sobie siwą marynarkę w czarne drobne kwadraciki.
Zaskoczyło mnie to, że nie próbował chować śladów skutków uderzenia. Od razu przyszło mi do głowy, że dostał w międzysąsiedzkiej bójce.
Kiedy wsiadałem do prywatnego busu relacji Hajnówka- Białystok przede mną znalazł się inny mężczyzna. Na ramionach nosił podniszczoną, nie pierwszej czystości, wytartą, niebieską bluzę dżinsową. Takie same spodnie i czarna, lekko wypłowiała czapeczka z daszkiem i napisem, którego do końca nie udało mi się odczytać. Był niższy ode mnie. Opalona twarz miała dwudniowy zarost.
Gdy już usiadłem zauważyłem, że do busu wszedł mężczyzna z siniakiem. Kupił bilet, przesunął się w głąb, lecz nie usiadł na żadnym z wolnych siedzeń, jakby obawiając się czegoś. Stał może minutę, a potem zdecydowanym krokiem podszedł do siedzenia, gdzie usadowił się mężczyzna w bluzie dżinsowej. Bez wahania usiadł czym obudził z odrętwienia kompana.
- A ty co na wojnie był, czy wałkiem dostał - usłyszałem ledwie dochodzący głos zainteresowania.
Machnął ręką poszkodowany. Zaczął coś mówić delikatnie gestykulując, lecz nie mogłem wywnioskować o co mu chodzi. Wydawało mi się, że wyjaśnia swoją bezradność i bezsensowność poszukiwania jakichkolwiek odpowiedzi o przyczyny nieszczęścia. Mężczyzna w czapeczce wydawał się podrwiwać z kompana. A może współczuć?
Przejechaliśmy może 5 km, gdy niespodziewanie niższy wyjął ćwiartkę wódki i rzekłszy: - To na pokrzepienie - zaczął odkręcać zakrętkę, a potem przytknął butelkę do ust i zdecydowanie przechylił. Nie ociągając się specjalnie podał wódkę sąsiadowi. Ten może z lekkim wahaniem - jakby przywołując do pamięci przyczynę pojawienia się siniaka - wziął butelkę, lecz jakby zawstydzony sytuacją, pochylił głowę tak, by nieco skryć się za przednim siedzeniem i dopiero wtedy pociągnął “z gwinta”. Od tego momentu rozmowa znacznie ożywiła się. Mężczyzna z siniakiem ożywił się, jakby dowartościowany i zaczął coś opowiadać. Z jego opowiadania słyszałem jedynie wulgarne “przecinki”.
Chwilę potem wzięli po jeszcze jednym łyku.
Gdy poszkodowany z fanarem wysiadał w Łosince, miejscowości położonej w jednej czwartej drogi do Białegostoku, podniósł rękę w pożegnalnym pozdrowieniu i uśmiechał się do swego niedawnego kompana.
Od tamtej pory dobry humor nie opuszczał mężczyzny w czapeczce. Po pewnym czasie usiadł obok niego młody blondyn ze słuchawkami na uszach. Nie był specjalnie zainteresowany w podtrzymywaniu rozmowy z sąsiadem, od którego można było zapewne wyczuć zapach alkoholu. Ten ostatni nie dawał jednak za wygraną i kierując niego słowa za wszelką cenę chciał obudzić zainteresowanie, jeśli nie blondyna, to pojawiających się w zapełniającym się stopniowo busie nowych pasażerów.
I wreszcie w Zabłudowie udało mu się zwrócić uwagę stojącego obok, młodego mężczyzny i jeszcze młodszej dziewczyny z długim ładnym warkoczem. Obydwoje zapewne jechali do pracy. Mężczyzna w czapeczce wiercił się i prowokował prowadząc z sąsiadem dialog głuchych. Udało mi się usłyszeć tylko jedno stwierdzenie, w którym uznał, że niesłuchający go chłopak obok w słuchawkach jest jego wybrańcem...
Wszystko to było żałosne, acz w smutnie niemym busie budziło zainteresowanie, a przynajmniej ożywienie, także moje. Był wczesny ranek pierwszego dnia po weekendzie... 


PS. Słowo "fanar" uchodzi za termin regionalny, związany z Podlasiem

Brak komentarzy: